Bierzesz go na litość? To nie w twoim stylu, bracie. - MH
Nie widzę tu żadnej litości. Mam swój plan. Powiedz mi lepie jak dieta. - SH
Dobrze. - MH
Wygrałem. Nie pisz do mnie. - SH
Sherlock leżał na kanapie z zamkniętymi oczami. Umierał wewnętrznie; nic nierobienie niszczyło mężczyznę. Lestrade nie zadzwonił, nie napisał oraz sam niestety nikogo nie zabił. Mógłby Andersona, wtedy nawet najnudniejszy sposób morderstwa okazałby się interesujący, dzięki rozkładającemu się trupowi. W gazetach nie było niczego ciekawego, same błahe przestępstwa niewarte uwagi detektywa. Sprawy od klientów rozwiązywał w nie dłużej niż w trzy minuty — co za kretyni mu się trafiali.
Wrzasnął zdenerwowany, podrywając się szybko do góry. Broń, mógłby postrzelać z glocka Johna. Spojrzał na już nieźle podziurawioną ścianę, przekrzywiając głowę. Brakowało tam czegoś, może kolejnej twarzy? Albo morfina... Poprzedniego dnia spędził wieczór na leżeniu z Johnem, śmianiu się i narzekaniu na cały otaczający go świat. W tamtej chwili ex-żołnierza nie było, mężczyzna powinien mieć jeszcze jakieś pół godziny przed powrotem doktora do domu. Dla Sherlocka chwila spokoju pod wpływem narkotyku nie różniłaby się niczym od widoku trupa Andersona — czysta idealność.
Pobiegł do swojej sypialni, zaglądając pod łóżko. Wyciągnął metalową, starą skrzynkę, następnie ją otworzył. Brak buteleczek z niebiańskim narkotykiem, brak strzykawek.
Nawet o tym nie myśl, chyba nie chcesz znowu wpaść w nałóg. - MH
Pieprzone kamery, cholerny Mycroft, idiotyczny świat.
Odrzucił pojemnik na bok, robiąc przy tym niemały huk. Wplątał palce w bujne loki, ciągnąc za nie boleśnie. Bujał się w tył i w przód, nie mogąc opanować swoich nerwów. Nienawidził takich dni, gdy nie potrafił nad sobą zapanować. Męcząca, nużąca rzeczywistość, w której przyszło mu żyć, przytłaczała mężczyznę, była nie do zniesienia. Śruby w głowie Sherlocka trzaskały nieprzyjemnie, ściany Pałacu Pamięci pękały, powstało miliony nowych korytarzy — nie wiedział, którym miał podążyć. Szum, słyszał cholerny szum, który był coraz głośniejszy. Krzyknął ponownie, kładąc się na ziemi. Zacisnął mocno powieki, starając się kontrolować swój własny umysł. Potrzebował kokainy, musiał ją zażyć. Lub papierosy, słabsze, ale pomogą — tylko na chwilę.
Podniósł się z trudem, wrócił do salonu. Wyjął paczkę fajek, wetkniętą na tył szafki biurka. Tego pieprzony braciszek nie mógł mu zabrać.
Zapalił jednego, zaciągając się mocno. Westchnął z ulgą, śmiejąc się pod nosem. Aceton, arsen, benzopiren, cyjanowodór, amoniak, butan, fenole, kadm, nikotyna... Tyle zabójczych składników, a było ich jeszcze więcej. Holmes nie wiedział, który ze związków chemicznych był najgorszy, gdyż wszystkie tak samo cudownie zabijały jego kruchy i słaby transport. Pyszna nikotyna i tak wygrywała, pozwalała mu, chociaż na chwilę opanowania.
Skończył z jednym, wziął kolejnego i następnego. Mógłby nie przestawać, aż do (zapewne szybkiej) śmierci.
— Odłóż. To. Sherlock.
John... Holmes spojrzał na stojącego w progu do salonu doktora. Wyglądał na wściekłego, w ogóle nie przypominał porannego Johna, lekarza Johna, czy Johna z pościgu. Stał przed nim wojskowy, mający ochotę dać Sherlockowi porządną nauczkę, podczas której na pewno nie obeszłoby się bez bólu. Cierpienie było lepsze niż nuda.
— Nie mogę.
— Odkładaj to cholerstwo! — uniósł głos zdenerwowany. Zbliżył się do przyjaciela, wyrywając mu palącego się papierosa. Zaraz potem zabrał i (prawie pełną) paczkę fajek. — Nie pozwolę ci na to.
CZYTASZ
Zdobyć Johna Watsona
FanfictionSherlock wie, że John go kiedyś opuści, więc postawia coś z tym zrobić, konkretniej: pragnie zdobyć Johna. Zdobycie żołnierza nie jest trudne, a jednocześnie bardzo jest, ponieważ Sherlock zaczyna się gubić we wzorach matematycznych, języku i świeci...