5. SŁODKIE CHMURY, RÓŻOWE KĄPIELÓWKI I TAJEMNICZY ROGACZ

379 23 4
                                    

*Kathrine*

             Pierwsze promyki wschodzącego słońca przyjemnie ocieplały moją twarz, próbując przedostać się przez zamknięte powieki. Leniwie otworzyłam oczy i podnosząc się do pozycji siedzącej porządnie się przeciągnęłam. Z lekkim uśmiechem wstałam z łóżka i wyszłam na balkon. Dotleniałam organizm świeżym powietrzem, z zaciekawieniem przyglądając nowojorczykom pędzącym do szkoły, pracy lub domu po nocnej zmianie. W pewnym momencie dostrzegłam grupkę studentów, którzy w drodze na uczelnię postanowili wstąpić jeszcze do kawiarni, po poranną dawkę kofeiny, przed kilkoma godzinami wykładów. W jednej chwili uśmiech goszczący na mojej twarzy zgasł, a w pamięci powróciła wczorajsza rozmowa z Natashą, Samem i Stevem. Było mi ogromnie wstyd, że się przed nimi wyżalałam. Nie chciałam zostać źle zrozumiana i wyjść przez to na niewdzięcznicę, która nie doceniała tego, co każdy w tej wieży dla niej robił. Tak naprawdę to, gdyby nie drużyna, teraz nie miałabym zupełnie nic. Stare mieszkanie opłacała mi mama, ale odkąd wyjechała nie mogła robić mi dalej przelewów, dlatego żyłam na łasce wujka, sama nie mając zupełnie żadnego źródła utrzymania. Nie sprawiedliwym byłoby również nie wspomnienie o ochronie jaką zapewniali mi moi przyjaciele, a bez której najpewniej już dawno trafiłabym w łapy Wsila i jego ludzi. Do tego dochodziła jeszcze czysta sympatia, którą darzyłam każdego z członków drużyny. Wszystko to sprawiało, że życie w wieży było dobre, ale... Ehhh... No właśnie. Czy pragnienie niezależności i większej swobody było oznaką niewdzięczności? Biorąc pod uwagę, że najwięksi herosi tej planety stawali na głowie, żeby chronić moje marne życie, w czasie gdy ja ,,cierpiałam" z powodu tego, że nie mogłam iść sama do kina, czy na plażę, to owszem- możnaby to tak odbierać. Ograniczenie wolności i odrzucenie normalnej młodości było ceną, którą musiałam zapłacić w zamian za bezpieczeństwo moje i moich bliskich. Jeszcze raz spojrzałam na grupę studentów wychodzących właśnie z kawiarni, z papierowymi kubkami gorącego napoju, po czym z żalem opuściłam balkon, zamykając za sobą drzwi i temat opuszczania wieży. Zrezygnowana przebrałam się w odpowiedni strój, a następnie opuściłam swój pokój i udałam się na poranny trening.

            Nie raz byłam prawie pewna, że ujrzałam już szczyt ludzkiej głupoty, ale potem do akcji wkraczał Wilson i utwierdzał mnie w przekonaniu, że ten szczyt jednak nie ma końca. I tak na przykład przez cały dzisiejszy trening Sam, szaleńczo wlepiał we mnie gały i uśmiechał się niczym psychopata, sprawiając, że czułam się dość...niekomfortowo. Dziwności całej sytuacji dodawał także fakt, że Steve przez cały ranek bacznie obserwował zachowanie kumpla, gotowy zainterweniować w każdej chwili, gdyby ten powiedział coś, czego powiedzieć nie powinien. Zupełnie nie wiedziałam, o co mogło chodzić i nie miałam najmniejszego zamiaru w to wnikać. Po zakończonym biegu postanowiłam wziąć prysznic, przebrać się i zrobić śniadanie dla reszty domowników. Dwa pierwsze założenia udało mi się wykonać bez większych problemów. ,,Schody" pojawiły się dopiero, gdy udałam się do kuchni w celu przygotowania posiłku. Mianowicie, wchodząc do pomieszczenia ujrzałam Steve'a, stojącego przy patelni w swoim różowym fartuszku i kończącego smażyć naleśniki. Na ten widok uśmiech mimowolnie wstąpił na moją twarz.

-Chciałam zrobić grzanki z bekonem, ale skoro postanowiłeś wyręczyć mnie w misji nakarmienia tej wygłodniałej bandy, to absolutnie nie będę narzekać.- zwróciłam się żartobliwie do Rogersa, siadając przy kuchennym stole, centralnie na przeciw sterty pysznych placuszków.

-Nie gadaj, tylko jedz, bo nie ma czasu.- odparł pośpiesznie blondyn.

-Lecimy na Chmierę?- spytałam retorycznie, biorąc pierwszy kęs naleśnika z Nutellą.

- Nie.- uciął krótko Kapitan.

- To gdzie?- zaciekawiona podniosłam wzrok z nad talerza, wyczekując na odpowiedź mężczyzny.

Wzniecić iskrę ||AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz