IV. „Nie chciałem przerywać twojego koncertu"

2K 121 75
                                    

Już drugiego dnia przekonałam się, że posiadanie współlokatorki to niezwykle przydatna sprawa. Lily obudziła mnie z samego rana i stwierdziła, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, a jeśli chcę dostać na nim tutaj coś przyzwoitego, muszę natychmiast wstawać. Zaczęłam marudzić pod nosem, mamrocząc słowa, których nawet sama do końca nie rozumiałam. Wcale nie musiałabym jeszcze zrywać się z łóżka, a na domiar złego w nocy długo nie potrafiłam zasnąć, intensywnie o wszystkim myśląc.

Surowe spojrzenie Lily i uporczywość, z jaką wydzierała mi z dłoni kołdrę, dały mi jasno do zrozumienia, że powinnam się jednak posłuchać. Gdy kierowałyśmy się już pośpiesznie na stołówkę, wyjaśniła mi dokładniej, że jeśli było się wśród pierwszych osób, które odbierały swoje jedzenie, miało się jeszcze szansę wybrać pomiędzy dwoma — a czasem nawet trzema — opcjami. Dla reszty zostawało to, czego nikt nie chciał. Nie sądziłam, że to aż tak ważna rzecz, jednak postanowiłam nie protestować już więcej, bo dla mojej współlokatorki ewidentnie się to liczyło.

I choć zaklasyfikowałam sobie już w głowie Lily jako osobę, która ma tendencje do dramatyzowania, w tym przypadku jej obawy nie były nieuzasadnione. Nawet kilka dobrych minut przed otwarciem stanowiska, w którym wydawali jedzenie, zebrała się już całkiem spora kolejka.

— Ile osób tak w ogóle tu pracuje? — Rozglądałam się uważnie po wszystkich dookoła.

— W całym zamku? — Spojrzała w górę i pokręciła delikatnie głową, jakby z niedowierzaniem. — Pewnie setki, o ile nie tysiące, zwłaszcza gdy coś jest tu organizowane. Samego personelu sprzątającego? Może kilkadziesiąt osób... Chociaż pracuję tu któryś już rok, to szczerze nie mam pojęcia.

Przytaknęłam, wcale nie dziwiąc się takiej odpowiedzi. Zamek był naprawdę wielkim kompleksem budynków, który — zwłaszcza w środkowym pierścieniu — roił się wręcz od osób zajmujących się przeróżnymi zadaniami.

— Nie chcę cię przestraszyć, ale mamy też dość dużą rotację pracowników — powiedziała, niecierpliwie zaglądając na początek kolejki, jakby to miało coś przyspieszyć. — Cały czas kogoś przyjmują i zwalniają.

Nie przestraszyła mnie, jedynie zaciekawiła. Nawet nie dopuszczałam do wiadomości, że mogłabym się znaleźć wśród tych osób. Miałam za dużo do stracenia i za dobrze znałam swoją etykę pracy.

— Bo ludzie się nie sprawdzają? — próbowałam zgadywać.

— Czasem się nie sprawdzają, czasem nie podoba im się mieszkanie tu na stałe, a najczęściej po prostu nie przypadną do gustu tym na górze. — Westchnęła, a następne zdania wypowiadała już znacznie dyskretniej. — Wiesz, chcąc nie chcąc pracujemy tu dla wampirów. Jeśli chcesz zagrzać miejsce przez dłużej, musisz im się spodobać. Są wyjątkowo spostrzegawczy, to w nich zdecydowanie najgorsze. — Mówiła głosem tak cichym, że ledwo dawałam radę dosłyszeć kolejne słowa. — Nie daj im odczuć, że czujesz wobec nich niechęć, nawet jeśli tak jest. Nie daj wyczuć, że się boisz albo uważasz cokolwiek w ich zwyczajach za dziwaczne. Całowanie przed nimi ziemi również nie skończy się dobrze. Najlepiej być tak neutralnym, jak się tylko da.

Przełknęłam ślinę. To był czynnik, którego w swojej pewności siebie nie wzięłam pod uwagę. Moja ciężka praca mogła zdać się na nic, gdy któryś z nich tak postanowi. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie pokazywanie moich uprzedzeń co do rasy wampirów mogło być bardzo skomplikowane. Czy będę w stanie sprawić, żeby mnie polubili, albo chociaż uznali za nieszkodliwą? Wiedziałam już, na czym się skupić.

— Ale nie martw się, skarbie. — Lily uśmiechnęła się pokrzepiająco. — Ty jesteś przecież cudowna.

Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo oto nadeszła nasza kolej. Obie zdołałyśmy upolować naleśniki, które zdaniem Lily były najlepszym, co kiedykolwiek można tu dostać. Odchodząc od okienka, posłałyśmy triumfalne uśmieszki osobom stojącym w długiej kolejce. Usiadłyśmy razem przy dwuosobowym stoliku.

I. Nasiona DobrociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz