XXV. „Ona nie jest tylko zwykłą dziewczyną"

1.6K 114 86
                                    

Chłopiec bawił się sam w swoim ogromnym pokoju, znacznie za dużym dla kogoś jego wątłej postury. Już pierwszego dnia, gdy tu przybył, znalazł jednak sposób, żeby temu zaradzić. Za każdym razem, kiedy chciał czuć się bezpieczniej, tworzył „fort" z trzech krzeseł i dwóch koców — jego prywatny pałac w tym wielkim i przerażającym zamku pełnym obcych wampirów.

Drogie zabawki, którymi próbował zasypywać go ojciec, porozrzucane były wokół fortu, ale nie miały wstępu do środka. Nie chciał ich, nie chciał swojego ojca i nie chciał wszystkiego tego, co się z nim wiązało. Potrząsnął głową, żeby odgonić od siebie myśli o nim. Nie powinien sobie pozwolić na kolejne łzy...

— Vered! — Potężny głos zagrzmiał w jego uszach, krusząc na kawałki ten względny spokój, który przed sekundą udało mu się uzyskać.

Zawołany chłopiec wyściubił głowę spomiędzy oddzielających go od reszty pomieszczenia koców. Wzdrygnął się, zresztą jak za każdym razem, gdy spoglądał na króla. Uciekł wzrokiem na drewniany statek, który wampir prawie kopnął, jak zwykle nie przejmując się niczym oprócz czubka własnego nosa. Vered nie chciał wcale na niego patrzeć. Choć jego ojciec wyglądał na dwadzieścia lat, był bardzo stary i jeszcze bardziej silny.

I groźny, gdy ktoś miał nieszczęście go zdenerwować.

— Znowu się chowasz, synu? — Król kucnął przy nim.

Mimo tego, że wampir wydawał się spokojny, Vered poczuł, jak jego serce zaczyna mimowolnie bić szybciej przez taką bliskość ojca. Książę nie przeszedł jeszcze przemiany, więc jego odruchy były niewygodnie ludzkie.

— Wiesz, że nie będziesz mógł całe życie się chować.

— Ale tam wszyscy są dla mnie niemili. — Na samą myśl o Yaelu i wielu innych, równie wrogich młodemu księciu, wampirach miał gęsią skórkę.

— Jesteś moim synem, Vered. Kiedyś będziesz potężniejszy od nich — niebezpieczna iskra zalśniła w oku króla — i zemścisz się na każdym, kto kiedykolwiek stanął ci na drodze.

Przemowa wampira miała być chyba dla jego syna motywująca, ale osiągnęła zupełnie przeciwny efekt.

— Nie chcę się na nikim mścić — szepnął cicho, wiedząc doskonale, że ojciec nie pochwali takiej postawy. — Chcę tylko, żeby przestali...

— Och, Vered — król uśmiechnął się pobłażliwie — jeszcze przekonasz się, że jeśli chcesz być księciem, takie podejście nigdzie cię nie zaprowadzi.

— Ale ja nie chcę być księciem! — wrzasnął chłopiec.

Wstał, chociaż nawet w takiej pozycji był niewiele większy od kucającego ojca. Wzrok króla stał się momentalnie jeszcze bardziej surowy i pusty. Ciemnoniebieskie oczy wampira, takie same jak u syna, stały się niemal czarne.

— Mówiłem ci tysiąc razy, że nie chcę...

Chłopiec nie potrafił już powstrzymywać łez. Spuścił głowę i zagryzł mocno wargę, a dłoni zacisnął w pięści, aby przypadkiem nie zacząć się trząść.

— Przepowiedziano ci posiadanie niezwykłego daru, dziecko. Mojego daru. Daru, dzięki któremu nikt nigdy ci się w przyszłości nie sprzeciwi. Będą się ciebie bać, jeśli zechcesz, kochać, jeśli tego zapragniesz... — głos króla stawał się coraz cichszy i z każdą chwilą jeszcze bardziej złowrogi — odetną sobie sami głowę, jeśli za bardzo zaczną ci przeszkadzać.

— Nie mów tak! — Chłopiec przyłożył dłonie do uszu. — Nie chcę nikogo zabijać.

— Król czasem musi...

I. Nasiona DobrociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz