XXI. „Propozycja z tych nie do odrzucenia"

1.7K 107 47
                                    

Chociaż wszystko wskazywało na to, że najgorsze zagrożenie minęło, mojemu samopoczuciu daleko jeszcze było do poziomu powyżej zera — nadal egzystowałam gdzieś w głębokich negatywach. Ciągle nie opuszczało mnie przekonanie, że ta poprawa mojej sytuacji była jedynie chwilowa, a wkrótce znów wpadnę w czyjeś szpony i koniec końców stanę się wieczną ofiarą.

Chroniczne wycieńczenie nie odpuszczało, a gdy spoglądałam tego dnia w lustro bez makijażu, widziałam zamiast siebie upiora mającego chorobliwie zapadnięte policzki i cienie pod oczami tak wyraźne, jakby rozmazała się na nich gruba warstwa tuszu do rzęs. Nie przyglądałam się sobie za długo. Robiło mi się przeraźliwie zimno, gdy myślałam o tym, co zrobiło ze mną to miejsce. Jak bardzo mnie wykończyło.

Moje nocne półprzytomne postanowienia i analizy sytuacji przerodziły się już w plany, które dokładnie układałam, gdy próbowałam zakryć kolejną warstwą podkładu moją trupią twarz. Wiedziałam, że jeśli nie zrobię tego teraz, gdy wszystkie wspomnienia i cały ten lęk są jeszcze świeże, z czasem będę miała coraz mniejszą motywację, aby stąd uciec, i zacznę znów na siłę doszukiwać się wszędzie pozytywów, jak to ja, odwieczna marzycielka. Wypowiedzenie musiałam złożyć jeszcze tego dnia, gdy obraz upiornych lodowatych oczu ze wczoraj był tak wyraźny, jakbym miała wampira tuż przed swoją twarzą.

Bo być może udałoby mi się wrócić do stanu z początku mojej pracy tutaj. Dostałabym pełnoprawny pokój, kontynuowałabym wykonywanie bardziej fascynujących zadań niż setne mycie tego samego korytarza, po jakimś czasie rozwinęłabym tu nowe znajomości...

Ale ile czasu minie, zanim na horyzoncie pojawi się drugi Thorn? Wampir, który uzna, że jestem od teraz jego własnością, postanowi zniszczyć wszystko, co zyskałam, i znów zrzuci mnie na sam dół. Ta dziwna fascynacja mną króla prędko przeminie, to zapewne jedynie jeden z dziwacznych kaprysów znudzonego władcy, a Aaron nie będzie chronił mnie wiecznie. Generał nie był przecież jedynym z nich, który zachłysnął się powierzoną mu władzą.

A jeśli wierzyć historiom opowiadanym przez ludzi, których znałam, większość z nich zachowywała się właśnie w dokładnie ten sposób.

Problem w tym, że kierowniczka nie była już kierowniczką, a nam nie powiedziano, kto i kiedy ją zastąpi. Mógł mi stanąć na drodze fakt, że wszyscy będą próbować mnie zbyć, mówiąc, że takimi sprawami jak mało ważne wypowiedzenie zajmą się dopiero po ogarnięciu całego tego zamieszania. Ale i tak zamierzałam spróbować. Kiedyś w końcu trzeba było postawić ten pierwszy krok w stronę asertywności.

Rose, błagam, pożycz mi jakimś cudem odrobinę swojego charakteru.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Siedzenie tego dnia na śniadaniu było niewiarygodnym doświadczeniem, mając w pamięci to, co zawsze działo się tu wcześniej. W pomieszczeniu panowała niemal całkowita cisza, którą przerywały jedynie nieśmiałe stuknięcia widelców czy odgłosy odstawianych szklanek. Wszyscy milczeli, jakby złożyli jakieś śluby, i z uporem maniaka gapili się to na ściany, to na podłogę.

Wczorajsze przesłuchania wywarły na każdym pracowniku ogromne wrażenie i aż dotkliwie widać to było, gdy zebrali się oni tak w jednym miejscu. Oto ktoś zrobił coś prawdziwie nielegalnego. Coś, co wykraczało poza tematy, na które można było tak beztrosko i swobodnie plotkować. Nikt nie przejmował się już siedzącą w kącie dziewczynką z Westendu, nie posłano mi tego dnia nawet jednego krzywego spojrzenia, w ogóle mało kto podnosił na innych spojrzenie. Sama byłam jednak zbyt zestresowana, aby choć trochę cieszyć się z tego powodu.

Ktoś zakłócił ten niepokojący spokój, wchodząc do środka. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę intruza. Z pewnym ociąganiem — bo jeszcze dobrze nie wyrwałam się z pochłaniających mnie przemyśleń — i ja na niego spojrzałam. Miałam przed sobą wampira ubranego w czarno-biały uniform, nieróżniący się wiele od tych naszych, ale odrobinę bardziej elegancki i wyraźnie lepszej jakości. Podobnie jak zawsze kierowniczka trzymał w ręku tablet, na którym coś bardzo intensywnie przewijał. W końcu zaszczycił nas swoim spojrzeniem, po czym uśmiechnął się sztywno.

I. Nasiona DobrociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz