XIII. „Nie mogłam z tym absolutnie nic zrobić"

1.4K 107 55
                                    

Gdy kierowniczka mówiła mi, że znajdzie dla mnie mniej znaczące i skomplikowane zadania, spodziewałam się, że miała na myśli takie, których nikt inny nie chce robić. Nie mogłam jednak podejrzewać, jak bardzo dość zaczyna mieć człowiek, któryś kolejny dzień z rzędu wykonując te same, ogłupiające prace.

Nie dało się bardzo wysilać mózgu — a mój był przyzwyczajony do nieustannej stymulacji nauką — myjąc po raz enty wszystkie korytarze w środkowym pierścieniu. Nawet te, których mycia nikt nie zauważał i nie potrzebował. Kierowniczka uznała, że i one musiały koniecznie być czyste. Naprawdę miała pod sobą zbyt wielu pracowników.

Jedynym, o czym mogłam myśleć, tańcząc z mopem po posadzkach, był stale doskwierający mi przy tej czynności ból pleców. Moje dziewiętnastoletnie, zawsze w miarę wysportowane ciało, postarzało się o trzydzieści lat, odkąd zaczęłam pracować na zamku.

Kolejnym z ulubionych zadań mojej przełożonej było mycie okien. Przy tym musiałam się gimnastykować jak prawdziwa atletka, narażać się na upadki na podłogę — jeden z tych nawet zaliczyłam — no i spocić się jak świnia.

Ogrom szyb, które znajdowały się w środkowym pierścieniu, przerażał. Niektóre z nich pokryte były bardzo grubą i trudną do zmycia warstwą brudu. To sugerowało, że do tej pory życie na zamku toczyło się bez zakłóceń, gdy malutkie okienko w składziku numer 127 nie było wypucowane do perfekcji.

I nie można było zapomnieć o ulubionym zadaniu kierowniczki — szorowaniu toalet. To jedyne z tych zadań mających na celu mnie ukarać, których potrzebę rozumiałam doskonale. To nie sprawiało wcale, że było ono ani odrobinę mniej obrzydliwe. I choć po jakimś czasie zaczęłam się do niego coraz bardziej przyzwyczajać, wciąż nie należało do moich ulubionych.

Właśnie tym zajmowałam się, toaletami w jednym z wielu budynków należących do straży, gdy usłyszałam wchodzące do sprzątanego przeze mnie pomieszczenia osoby.

— Wywiesiłam karteczkę na drzwiach — mruknęłam znudzonym tonem.

— Och, przepraszam. — Strażnik zatrzymał się i uniósł ręce w górę. — Czekaj, czy to nie ta dziewczyna z Westendu?

Drugi, który stał za nim, wyjrzał zza swojego kolegi i uśmiechnął się wrednie.

— Jak miło, że szanowni państwo z Westendu postanowili w końcu zacząć robić coś pożytecznego. Oby tak dalej. — Jego słowa ociekały sarkazmem.

Zignorowałam ich. To tylko kolejne docinki znudzonych pracowników. Słyszałam to już wszystko wcześniej, powiedziane na setki różnych sposobów.

— Nie chciałabyś przydać się do czegoś jeszcze? — nie odpuszczał ten pierwszy. — Wiesz, moja sypialnia jest niedaleko.

Byłam odwrócona do nich tyłem, więc mogłam swobodnie wywrócić oczami. To dobrze, bo mogłabym mieć spory problem z powstrzymaniem tego odruchu.

— Jak myślisz, jest niemową? — zapytał pierwszy drugiego, gdy mu nie odpowiedziałam.

— Może po prostu ma zbyt prymitywny mózg na wyrafinowaną ludzką mowę.

Drugi strażnik przeszedł powoli te kilka kroków, które nas dzieliło. Mięśnie napięły mi się. Liczyłam na to, że do tego momentu już odpuszczą — większości z nich się nudziło — ale takie działanie nie mogło zwiastować nic dobrego. Przestałam szorować, odłożyłam szczotkę i wyprostowałam się, odwracając do nich.

— Tu ziemia do szmaty z Westendu. — Drugi machnął mi dłonią przed oczami. Sylabował każde słowo, naśladując mowę robota. — Czy potrafisz zrozumieć ten komunikat? Mój kolega chce, żebyś się z nim przespała. Powinnaś mieć to zaprogramowane.

I. Nasiona DobrociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz