XVIII. „Dlaczego mnie okłamujesz, Iris?"

1.6K 112 86
                                    

Nie minęło długo, zaledwie kilkanaście minut, gdy inny ochroniarz — również ubrany cały na czarno, inaczej niż tutejsi strażnicy — wrócił do jadalni i wyczytał kolejne nazwisko z listy. Wiedziałam, że dojdzie do mnie błyskawicznie, miałam przecież nazwisko na cholerne „B", więc znajomy stres jeszcze mocniej zacisnął mi w żołądku pętlę i sprawił, że zmarznięte dłonie pociły się dodatkowo nieznośnie.

Stukałam paznokciem w kubek z herbatą, teraz już całkiem zimną. Z braku lepszego zajęcia przyjrzałam się swoim dłoniom. O nie też kiedyś dbałam, były częścią mojego perfekcyjnego wizerunku. Utrata sporej ilości krwi i ciągły stres nie wyszły im na dobre. Kiedyś zawsze wypielęgnowane skórki były teraz suche i popękane, a płytka paznokcia była rozdwojona i miękka jak papier.

Nawet myślenie o moim bardzo zasłużonym manikiurze nie przyćmiło faktu, że kolejna dziewczyna została wyczytana. Numer dwa był u wampira nawet krócej niż numer jeden, więc pewnie nie miał wiele do powiedzenia. Najwidoczniej z numerem trzy było podobnie, bo strażnik z listą wrócił do nas w mgnieniu oka.

— Iris Bud.

Wstałam, szurając przy tym przypadkowo krzesłem. Skrzywiłam się, bo powrót wampira oznaczał, że na stołówce znów panowała grobowa cisza, którą miałam czelność zakłócić. Zmierzając w jego kierunku, wyłapałam kilka pełnych pogardy spojrzeń współpracowników. Nawet areszt samej kierowniczki nie wystarczył, żeby przestali to robić. Zapewne wiele z nich spodziewało się, że stamtąd nie wrócę, bo będę zamieszana w cokolwiek się działo.

Tym razem nie mylą się za bardzo.

Strażnik zaczął prowadzić nas do wewnętrznego pierścienia. Błyskawicznie przemknęliśmy przejściami i korytarzami dla personelu, zatrzymując się tylko na jedno rutynowe przeszukanie. Nie wiedziałam, dokąd dokładnie zmierzaliśmy, ani kto nas przesłuchiwał, co niepokoiło mnie jeszcze bardziej. Nigdy nie widziałam wcześniej tego wampira w garniturze. Byle kto nie nosił jednak królewskiego herbu na piersi. Musiał być kimś bardzo ważnym.

W końcu wyszliśmy na jeden z korytarzy dostępnych również dla gości. Znajdowaliśmy się w samym centrum głównego budynku wewnętrznego pierścienia, na przedostatnim piętrze. Dzięki planom zamku, które widziałam podczas swoich szkoleń, wiedziałam, że wyżej był jedynie gabinet samego króla.

Jedne drzwi na tym korytarzu pozostawiono otwarte. Bez większych zaskoczeń to właśnie do nich się skierowaliśmy. Wampir w garniturze siedział tam za wielkim dębowym biurkiem. Obok niego, spoglądając mu przez ramię na jakieś dokumenty, stał mężczyzna, którego już raz spotkałam. To ten sam wampir z trójkątnym znamieniem pod okiem, który prowadził ze mną ostatnią rozmowę kwalifikacyjną, zanim przyjęto mnie tu do pracy.

Co on tu robi? Też jest kimś ważnym?

Myśli zatrzymały mi się na chwilę, powodując kompletną pustkę w głowie. Mojemu zdezorientowaniu nie pomógł fakt, że zostałam całkowicie zignorowana.

Mężczyźni zajmowali się czymś i nie zamierzali przestać ze względu na moje przybycie. Strażnik wepchnął mnie jednak do środka i zamknął drzwi. Pozostało mi więc stać tam jak słup soli i oczekiwać, aż ktoś mnie wezwie. Wampiry szeptały między sobą z głośnością, przez którą moje ludzkie uszy nie były w stanie zrozumieć ani słowa. Dźwięk sunącego po papierze długopisu notującego coś wampira w garniturze był głośniejszy niż cała rozmowa.

Gdy jakieś słowa w końcu dosięgły moich uszu, zrozumiałam od razu, że skierowane były do mnie.

— Przepraszam za to.

Podniosłam spojrzenie na „ważnego" wampira, który uśmiechał się do mnie teraz łagodnie. Ten stojący obok niego nie wydawał się aż taki przyjazny, zmarszczył dość mocno brwi, gdy tylko na mnie spojrzał.

I. Nasiona DobrociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz