V. „Te oczy nigdy nie powinny być smutne"

2.1K 122 73
                                    

Drugi dzień pracy zdecydowanie nie był zły. Mogłabym nawet stwierdzić, że minął całkiem przyjemnie, choć wróciłam do pokoju paskudnie przemęczona. Co jednak najważniejsze obyło się bez żadnych problemów — nic nie zepsułam ani nie stłukłam, chociaż nosiłam naczynia po wszystkich trzech posiłkach, nikomu też nie podpadłam, a nawet nie miałam szansy tego zrobić, bo cały dzień nie wyściubiłam nosa z kwater pokojówek. Kolejne godziny mijały mi szybko, a kierowniczka powiedziała, że w przyszłości, jeśli tylko nie pracuję akurat bezpośrednio przy gościach, mogę zabierać ze sobą słuchawki i słuchać po cichu muzyki. To bardzo mnie ucieszyło, bo po całym dniu skończyły mi się już melodyjki do nucenia, a sprawy, o których można było w ciszy rozmyślać, ze względu na moją obecną sytuację życiową prędko schodziły na mroczne tory.

Dotrzymałam również obietnicy nieznajomemu, o którego imię nawet nie zdążyłam wtedy zapytać, gdy tak pospiesznie opuszczał jadalnię. Pozbierałam dyskretnie wszystkie słodycze, których ludzie nie wzięli po obiedzie i kolacji. W efekcie nazbierała mi się tego do połowy pełna mała reklamówka, którą sprytnie wcisnęłam do mojej torebeczki na pasie, pamiętając, że to w końcu „nielegalne".

Wieczorem, tuż przed dziewiątą, gdy wróciłam już po całym dniu pracy, siedziałam na swoim łóżku i spoglądałam przez okno na plac przed kwaterami pokojówek. Wyglądałam tej charakterystycznej dla strażników czerwonej peleryny. Cieszyłam się, że to właśnie tutaj dostawili mi łóżko w pokoju Lily. Widok z niego był zachwycający. Widziałam nie tylko znaczną część środkowego pierścienia, ale też niektóre budynki w wewnętrznym. Zamek wciąż wydawał mi się absolutnie zachwycający. Choć nie pochodził ze średniowiecza, wampiry szczególnie upodobały sobie gotyk, dzięki czemu stawiane przez nich pierwsze budowle w Veretal miały ten charakterystyczny sprawiający, że człowiek czuje się w nim jak mała mrówka, nieco mroczny wygląd.

— Nie przebierasz się? — zapytała Lily, sprowadzając mnie tym pytaniem na ziemię. Kobieta od pół godziny leżała już w piżamie i przykryta kołdrą po uszy.

— Muszę jeszcze wyjść na chwilkę — wyjaśniłam. Zauważyłam jej ciekawski wzrok. Świadczył o tym, że na pewno nie zamierzała się zadowolić taką odpowiedzią, więc kontynuowałam: — Powiedzmy, że mam coś do zrobienia.

— Czy to jest związane z tą reklamówką słodyczy?

Wyciągnęłam moje łupy na stolik nocny, żeby ich całkiem nie zgnieść i nie rozpuścić czekolady w torebce tak blisko mojego ciała. Zachichotałam, co wyraźnie wprawiło ją w jeszcze większą konsternację. To by było na tyle z mojej obiecanej nieznajomemu dyskrecji.

— Tak. — Uśmiechnęłam się tajemniczo. — Niestety musi ci wystarczyć jedynie informacja, że zajęłam się ich nielegalną dystrybucją.

— Ty kryminalistko! — Podniosła ręce do góry, jakby się poddawała, i zrobiła przesadnie zdziwioną minę. — Normalnie będę się bała z tobą dzisiaj zasnąć. Uważaj, bo zamiast na zamek, trafisz do Westendu!

Zmusiłam się do śmiechu, ignorując drażniące mnie ukłucie w brzuchu. Nie chciałam, aby cokolwiek zauważyła. Poniekąd okłamywałam ją właśnie. Kłamstwo przez zaniedbanie to wciąż kłamstwo, prawda? Jej słowa tylko utwierdziły mnie jednak w przekonaniu, że nikomu nie powinnam mówić, skąd podchodzę i dlaczego tak naprawdę tu jestem.

Odwróciłam wzrok od współlokatorki, która wciąż uważała za prześmieszne swoje „trafne" poczucie humoru. Obawiałam się, że gdy będę na nią patrzeć, zauważy więcej, niż powinna. Gdy wyjrzałam przez okno, zobaczyłam natychmiast, że coś czerwonego porusza się po placu. Po dokładniejszym przyjrzeniu się spostrzegłam blond włosy, które z pewnością należały do nieznajomego. Odetchnęłam z ulgą na jego widok. Nawet nie mógł przypuszczać, że ratował mnie właśnie z opresji.

I. Nasiona DobrociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz