XI. „Będziesz musiała to przeczekać"

1.6K 106 53
                                    

Idąc później tego dnia na śniadanie, nie miałam najmniejszego pojęcia, czego powinnam się spodziewać. Lily wyszła z pokoju przede mną, zdecydowanie szybciej niż musiała, aby tylko zdążyć na stołówkę. Najwidoczniej chciała się upewnić, że nikt nas razem nie zobaczy. Ja zostałam do ostatniej możliwej chwili, kończąc pakowanie swoich rzeczy, a następnie szykując się do pracy. Przynajmniej prezentowałam się nienagannie, co było zupełnym przeciwieństwem panującego wewnątrz mojej głowy bałaganu.

Nakładając pod oczy korektor, myślałam o tym — bo na czymś błahym musiałam się skupić, żeby się nie rozpaść — jak bardzo lubiłam kontrolę i spokój, z którymi kojarzył mi się makijaż. Zakrywając ciemne wory pod oczami, wmawiałam sobie, że prędzej czy później uda mi się w podobny sposób ukryć wszystkie moje błędy i niedoskonałości. Musiałam tylko obrać właściwą strategię, tak jak robiłam to zawsze do tej pory w życiu. Spędziłam dziewiętnaście lat, kreując się na idealną uczennicę, potencjalną studentkę, a w końcu pracownicę. I zawsze udawało mi się, choć zawsze życie rzucało mi kłody pod nogi. Nie zamierzałam pozwolić, żeby jeden wampir zburzył to wszystko. Nieważne, jaki miał być potężny.

Jeśli wymagał, żebym była idealną grzeczną dziewczynką, aby przetrwać, i tę rolę opanuję do perfekcji. Nauczyłam się tego do mistrzowskiego poziomu — bycia dokładnie tym, kogo inni oczekiwali ode mnie.

Wiedziałam, że wieści na mój temat rozeszły się już raczej po wszystkich. Podejrzewałam, że przeszukując kwatery, strażnicy nie byli zbytnio dyskretni, co takiego się stało i kogo podejrzanego właśnie trzymają w areszcie. Być może nawet tak kazał im sam Thorn. Właśnie to miał tym razem na celu — skompromitowanie mnie, odsunięcie od reszty pracowników, pozbawienie w tym miejscu znajomych. To byłyby dotkliwe konsekwencje dla większości osób, ale nie mnie, dziewczyny z Westendu, która całe swoje dotychczasowe życie spędziła w książkach i nigdy nie miała prawdziwego przyjaciela.

Nie potrzebowałam pozostałych pracujących tu osób do szczęścia. Miałam mamę i Rose, które były ze mną od zawsze i zostaną na zawsze, cokolwiek by się działo. Dodatkowo na zamku został jeszcze jeden mój sojusznik, Luka, którego samo wspomnienie powodowało przyjemną falę ciepła zalewającą moje ciało. Z tymi trzema osobami mogłam zrobić wszystko.

Thorn był jednak osobą nieprzewidywalną i po prostu szaloną. Nie obchodziło mnie, co psychiatra powiedziałby na ten temat, coś z jego głową musiało być nie w porządku. Mogłam jednak sądzić o nim, co sobie tylko chciałam, ale to nie zmieniało faktu, że posiadał nade mną władzę niemalże absolutną. Zagryzłam wargę i mrugnęłam kilka razy, musząc odganiać łzy, na samo wspomnienie jego lodowatych oczu, aury, która go otaczała, no i setek strażników, którzy byli na jedno skinienie palcem wampira.

Klepnęłam się kilka razy otwartymi dłońmi w policzki. Nie mogłam powrócić do tego stanu emocjonalnego. Nie teraz, gdy już pozwoliłam w znacznym stopniu przejąć kontrolę tej logicznej i metodycznej części mnie. Rozpacz oznaczałaby, że nie tylko zamierzałam właśnie spróbować oszukać wszystkich dookoła, ale również — czy może przede wszystkim — samą siebie.

W kolejce po jedzenie byłam niemal ostatnia. Zdarzyło mi się to pierwszy raz, odkąd zaczęłam tu pracować, więc przekonałam się jeszcze bardziej o racji Lily co do wczesnego przychodzenia, gdy spoglądałam na nieapetycznie wyglądającą papkę w mojej misce. Przy stoliku usiadłam sama, na szczęście zostało takie miejsce, bo nie chciałabym musieć przeżyć sytuacji, w której ktoś nie pozwolił mi z nim usiąść. Gdy próbowałam jakość przełknąć paskudną owsiankę przez w dalszym ciągu zaciśnięte gardło, musiałam znosić krzywe spojrzenia ze stolika, w którym siedziała moja — prawdopodobnie wkrótce była — współlokatorka. Klikałam bezmyślnie ekran mojego telefonu, ignorując wszystkich dookoła najlepiej, jak umiałam.

I. Nasiona DobrociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz