księga pierwsza - Bhu'ja: warsztat

70 8 19
                                    


Warsztat służył mi nie tylko do tworzenia lub naprawy zbroi i wyposażenia, ale przede wszystkim było to miejsce przygotowywania trofeów. Nie pachniało tu zwykle zbyt ładnie, Ansa nigdy nie lubiła też tu przebywać – przychodziła jedynie wtedy, gdy się nudziła, gdy było jej smutno lub gdy zbyt długo tu przesiadywałem.

Dziś wyjątkowo bez większego powodu przyszła i usadziła się w rogu warsztatu na swoim małym stołku. Kolana podciągnęła pod brodę, a nogi otoczyła własnymi rękoma. Jej długie, białe jak śnieg włosy spływały łagodną falą niemal do samej ziemi. Nie splotła ich dziś, co było dla niej dość wyjątkowe.

Ansa miała bardzo jasna cerę, jasne oczy i te śnieżne włosy. Zwykle nosiła się też w jasnych barwach, ale naprawdę urokliwie wyglądała wtedy, gdy ubierała coś czerwonego. Szkarłat bardzo jej pasował. Nie musiało go być dużo, wystarczyła chusta, szal lub widoczna za sweterka koszulka. Jeśli, tak jak dziś, pomalowała też usta, jej widok niejednego rzucał na kolana. I nie myślałem tu jedynie o ludziach.

Jej matka miała tak samo... była wyjątkowo piękną kobietą, a gdy ją poznałem, biel jej sukni znaczył rubinowy ślad jej własnej krwi. Wtedy ogarnął mnie dziwny, nieznany mi ogień i zachodziłem w głowę, czemu Ragta, nasz wielki bóg ognia, obudził we mnie ten płomień. Zabrałem wtedy kobietę na swój statek uleczyłem i... oddałem jej pobratymcom. Nigdy, nigdy nie powinienem był tego robić. Ale byłem młody, głupi i zbyt dumny, aby się przyznać do tego, co się wtedy ze mną działo.

Otrząsnąłem się ze wspomnień. Halkrath po osądzie miał przy sobie nawet nie marną część osprzętu. Zostały mu ostrza w nadgarstku, jeden dysk, dwa shurikeny, plecak z plazmą (w 90% zużyty) i może połowa pakietu medycznego. Ten ostatni wraz z plazmą mogłem mu szybko uzupełnić, ale broń stanowiła większe wyzwanie. Nie chciałem oddawać mu swojego rynsztunku, nawet jeśli na Tenshi miałem cztery pełne zestawy na różne okazje – właśnie dlatego, że były na różne okazje, nie uśmiechało mi się z nimi rozstawać.

Młody łowca potrzebował jednak broni. Bez niej jego skrucha mogła się skończyć jak większość innych skruch, a przecież właściwie nic do Halkratha nie miałem.

Tworzenie nowej broni było dość pracochłonnym procesem, ale miałem w końcu jeszcze półtorej doby na to. Na więcej niż dobrą broń potrzebowałbym tygodnia. Swoje zestawy robiłem własnoręcznie przez kilka miesięcy.

Nasz klan, Kiande, specjalizował się w wielu rzeczach. Przede wszystkim budowaliśmy statki, ale zdarzało nam się też wytwarzać broń. Mój wuj, Thei, był z kolei jednym z najlepszych programistów, jakich kiedykolwiek znałem i zakładałem, że będzie nim też, gdy poznam wszystkich innych w swoim życiu. Drugi wuj, Hult'ah, ćwierć życia spędził w warsztacie projektując, wytwarzając i testując nowe typy broni.

Ciekawostką było, że połowę życia poświęcił polowaniom, a pozostałą ćwierć z radością oddał wraz z honorem serca i duszy córce znienawidzonego przez Kiande klanu, Guan. Pamiętałem, jak ojciec wspominał ten fakt z niechęcią, przy Sir'ce, partnerce wuja Hult'aha, wiecznie będąc spiętym ponad wszystko. Teraz, z perspektywy czasu i z doświadczeniem, jakie posiadałem, wydawało mi się to wyjątkowo zabawne.

- Dziadku Bhu'ja...

Zerknąłem ku Ansie. Wpatrywała się we mnie dziwie płaczliwym, wyczekującym spojrzeniem.

- Nudzisz się? – Bardziej stwierdziłem, niż zapytałem, a gdy skinęła głową, zamruczałem z rozbawieniem. – Wciąż możesz czytać. Śpiewać. Jeśli chcesz tańczyć.

Pokręciła tylko głową na boki, a śnieżne włosy zafalowały fantazyjnie.

- Nie chcę tańczyć – wyznała cichym, niespokojnym głosem. – Ani śpiewać.

Utysk (Predator & OC FanFiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz