Zapiąłem karwasze i wpiąłem w nie rzutki. Noże nie były przystosowane do wyrzucania ich z automatu karwaszy – należało wyjąć je ręcznie i wyrzucić siłą własnych mięśni. Pamiętałem, jak niechętnie ćwiczyłem to razem z ojcem. Był on jednak w tej kwestii bardzo nieustępliwy. Pozwalał mi korzystać ze wszystkich nowinek technologicznych, ale wymagał, abym znał stare zwyczaje i sprawdzone style walki i polowań. Dzisiaj, kiedy musiałem liczyć jedynie na bardzo podstawowe wyposażenie, dziękowałem mu za ten upór z całego serca.
Zerknąłem w bok, gdzie Bhu'ja stal przy Ansie i pouczał ją spokojnymi, ludzkimi słowami. Miałem nadzieję, że uprzedza ją, jak bardzo niebezpiecznie jest wychodzić poza granicę założenia wnyków. Jeszcze bardziej liczyłem na to, że w ogóle zabroni jej opuszczać statek na czas naszego polowania. Kobieta była kompletnie niezaradna w kwestii samodzielnego przeżycia w dżungli.
Sprawdziłem stan plazmy i podstawowy pakiet medyczny przy boku. Dysk, który zrobił dla mnie Bhu'ja był prosty i nie do końca dobrze wyważony, ale nie narzekałem – byłem i tak bardzo zdziwiony tym, że otrzymałem od niego cokolwiek w kwestii wyposażenia. Mógł, jak większość mistrzów polowań na skrusze, po prostu zignorować fakt braku broni u skazanego.
Czułem jednak, ze Bhu'ja taki nie jest. Był bardzo honorowy, ale też i na swój sposób prostolinijny. Surowy i stanowczy nie potrzebował żadnych gierek ani nie odczuwał radości z wywyższania się. Polowanie razem z nim było przyjemne, wydawał jasne rozkazy i oczekiwał jedynie posłuszeństwa.
- Gotowy? – zapytał Bhu'ja, stając obok mnie.
Skinąłem głową i razem ruszyliśmy na polowanie, skacząc w przepaść, która poprowadzić nas miała na rozpadliny. Bhu'ja po zwiadzie uznał, że zabicie mniejszego przywódcy stada może być niebezpieczne, jeśli chodzi o przyszłe stanowisko młodego samca – młodzik może nie poradzić sobie z dużym samcem ze wschodu, a zachwiana równowaga będzie niebezpieczna dla całego ekosystemu. Po dłuższej dyspucie uznał, że wspólne polowanie na dużego pełzacza będzie odpowiednim ruchem.
Samiec był ogromny, o wiele większy niż standardowe pełzacze. Mógł mieć osiemnaście metrów długości i z pięć wysokości. Był bardzo silny, ale powolny, w walce o teren polegał głównie na swojej brutalnej sile, ciężarze ogromnego cielska i nacisku szczęk, który, jak zakładałem, mógł zmiażdżyć nawet mocne opancerzenie statku Bhu'jy.
Poruszaliśmy się szybko i równo. Bhu'ja ani nie przyśpieszał, ani nie zwalniał, było łatwo zatem dostosować się do raz obranej przez niego prędkości. To był przyjemny, mało męczący bieg. Gdy obaj wylądowaliśmy na grubej gałęzi drzewa niedaleko gniazda pełzaczy, nie byłem ani trochę zdyszany, jedynie moje serce biło nieco szybciej.
Gniazdo pełne było samic, które krążyły w lewo i w prawo. Wokół matek biegały młode, które jednak skrzętnie omijały leżącego w słońcu, ogromnego samca alfa. Zakładałem, że samiec nie raz i nie dwa złapał jakiegoś malca, połykając go na raz – pełzacze nie wzbraniały się przed kanibalizmem.
Przez plecy Bhu'ja przewieszała się oskórowana kuna. Stary łowca wrzucił ją na chwilę do ogniska, potem rozpruł jej brzuch i wystawił na pełne słońce. Teraz przynęta śmierdziała paskudnie. Samice od razu wyczuły woń mięsa – zaczęły krążyć niespokojnie to w prawo, to w lewo, unosząc smukłe pyski i węsząc z charkotem w powietrzu.
Podczas biegu zahaczyliśmy o teren, na którym krążył młody samiec. Nie zauważyłem go, ale Bhu'ja nagle skręcił ku gniazdom pełzaczy, zakładałem, że młodzik podjął trop za przynętą. Musiał, bowiem teraz stary samiec otworzył oczy, powęszył w powietrzu i wstał ociężale, z ponurym charkotem ruszając ku nam.
CZYTASZ
Utysk (Predator & OC FanFiction)
FanficBhu'ja to doświadczony yautja, który poluje we wszechświecie już od bardzo dawna. Nie przepada za kłopotami, zwłaszcza od kiedy zajmuje się ludzką podopieczną, Ansą. Posłuszny rozkazowi ojca bierze jednak na skruchę młodego łowcę, Halkratha. Czy bez...