księga pierwsza - Bhu'ja: rozprawa

101 9 13
                                    


Sala wrzała od krzyków, pomruków i niezadowolonego klikania. Nie dziwiło mnie to – polowania młodych zawsze wywoływały pewien rodzaj podniecenia i oburzenia. Każdy błąd był wnikliwie analizowany, a potem surowo karany. Milczałem z niechęcią – każdy z nas, głupich starców, kiedyś tam był, na miejscu młodych. Każdy z nas popełniał te same błędy, co oni. Pech mieli jedynie ci, których po prostu na tym złapano.

- Zmęczony?

Zerknąłem na bok i odetchnąłem z ulgą. Stary łowca zbliżył się do mnie, usiadł obok mnie i bez większych ceregieli oparł się jedną nogą o stół, drugą układając na tej pierwszej. Tej jawnej bezczelności nie skomentował jednak nikt. Thwei był jednym z najstarszych z naszej rasy i naszego klanu. Był silny, gwałtowny i rzadko kiedy przejmował się zdaniem innych. Miał wystarczająco dużo lat, zasług i doświadczenia, by sobie na to pozwolić. I, jakby na dokładkę, bym moim ojcem.

- Dłuży się – przyznałem.

- Nie zagłosowałeś na nikogo – zauważył cicho ojciec.

- Nic, co zrobili, nie sprzeciwia się mojej drodze – zauważyłem.

Ojciec skinął tylko głową i odetchnął. Był doświadczonym łowcą, polował już grubo od ponad wieku. Nie widywałem go często, ale każde spotkanie sprawiało, że widziałem w nim coraz więcej zmęczenia i znużenia. Chciał iść dalej, problem polegał na tym, że niewiele rzeczy na świecie było w stanie mu się przeciwstawić.

Głośna wrzawa zwróciła uwagę moją i ojca. Zerknęliśmy na środek sali, gdzie stał właśnie młody łowca. Kojarzyłem go. Był z naszego klanu, drugiej z trzech wielkich gałęzi. Był w więzach – błąd musiał być zatem dość duży.

- Kiedy wylatujesz? – Ojciec wydawał się być niewzruszony tym, co działo się na osądzie.

- Dziś – odpowiedziałem. – Jak tylko skończymy.

- Czemu tu w ogóle jesteś? – zainteresował się. – Polowałeś na Lauri.

- Leciałem na Syntrę – przyznałem. – Silnik miał samozapłon. Prime było bliżej.

Ojciec zmarszczył czoło i odwrócił się, kierując wzrok na osąd. Młody łowca zaprzeczał wszelkim oskarżeniom. Miał pewny, twardy głos – albo więc faktycznie błędu nie popełnił, albo był doskonałym kłamcą.

Jego sprawa nie była prosta. Mistrz jego polowania zginął, tak samo zresztą, jak jego towarzysze. Został sam i właściwie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na ciałach łowców odnaleziono ślady naszej broni.

- Gdzie jest Ansa?

Ojciec wciąż patrzył na osąd, ale wiedziałem, że myślami jest daleko. Długie życie wielu z naszym mieszało w umyśle, ojciec jednak zdecydowanie do nich nie należał. Wiedział jednak o wielu rzeczach, czasami zachowywał się dziwnie, ale nigdy nielogicznie. Jego pytania zawsze do czegoś prowadziły.

- Na statku – odpowiedziałem cicho. – Wciąż nie... znalazłem niczego dla niej.

- Znajdziesz. – Głos ojca był pewny. – Niedługo.

Osąd się kończył, a wyrok był nieco zaskakujący – młody łowca miał być wysłany na skruchę. Ta specyficzna kara rzadko kiedy była przyjemna. Skrucha polegała na oddaniu sądzonego pod opiekę innego, bardziej doświadczonego łowcy.

Ciągła inwigilacja zwykle kończyła się wyjawianiem jeszcze większych błędów i sromotną klęską młodego wojownika. Wymagała też zgłoszenia się kogoś ze starszych łowców. Rzadko kto chciał mieć na karku nierozgarniętego, wściekłego i rozżalonego szczeniaka. Jeśli nie zgłaszał się nikt, młody wojownik był stracony dla naszej rasy jeszcze tego samego dnia.

- Weź go.

Ojciec ściągnął nogi ze stołu i podniósł się wolno.

- Ja? – zdziwiłem się. – Nie sądzisz, że to zły pomysł?

Ojciec stanął nieruchomo, a z jego oczu nie byłem w stanie odczytać nic. Zmarszczył brwi, jakby jeszcze się nad czymś zastanawiał, a po chwili powtórzył jedynie:

- Weź go.

Zaskoczony obserwowałem, jak wychodzi. Znałem go od wieku, ale wciąż, za każdym razem, gdy go spotykałem, zaskakiwał mnie na nowo.

- Ktokolwiek?

Mistrz osądu rozejrzał się wokoło.

Westchnąłem, podniosłem się i uniosłem swoją dłoń.

- Wezmę go – stwierdziłem cicho, ale bardzo wyraźnie.

Młody łowca zerknął na mnie. Wciąż miał na twarzy maskę, ale czułem ten pełen niechęci wzrok. Może chciał zostać stracony, a może oczekiwał, że robię to z zawiści. Niezależnie od tego, co teraz myślał, miałem go pod swoją opieką i chociaż wiedziałem, że robię sobie tym okropnie duży kłopot, jak zwykle po prostu zaufałem ojcu.

Utysk (Predator & OC FanFiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz