księga trzecia - Bhu'ja: pilot

63 10 28
                                    


- To stary statek, ale w bardzo dobrym stanie – zauważyłem. – Skoro już tu jesteś, lepiej, żebyś umiał nim latać, Halkrath.

Młody łowca przechylił tylko nieco głowę. Ewidentnie myślał, że skrucha będzie wyglądała inaczej. Przewidywał surowe traktowanie, niesprawiedliwe wyroki i pełnię zawiści. Uważałem jednak, że nie było to potrzebne, nie tędy powinna iść droga skruchy. A ponadto, naprawdę mu wierzyłem. Widziałem w jego oczach, że nie popełnił tego, co mu zarzucano, chociaż nie wiedziałem, co tak naprawdę stało się na jego polowaniu.

- Siadaj, nie oglądaj się jak bhuru na trawę – mruknąłem, wskazując na fotel głównego pilota. – Pilotowałeś kiedyś, prawda?

Skinął głową. Pochodził z Kiande, zakładałem zatem, że latał statkami, zanim jeszcze dobrze nauczył się chodzić. Pilotowania statków uczył się pewnie niedługo później. Usiadłem w fotelu pomocniczym i odwróciłem się do niego.

- Tenshi nie ma kompensacji lotu – zauważyłem. – Nie tej nowej generacji, nie jest kompatybilna z silnikami. Będziesz musiał nauczyć się ją wyczuwać. Plecy do fotela, inaczej nie poczujesz niczego.

Zerknął na mnie zaskoczony, ale oparł się posłusznie całym ciałem o siedzisko.

- W przestrzeni niewiele poczujesz, ale w atmosferze będzie lepiej. Z wyczuwaniem. Z lotem jest gorzej.

- Latasz tym tak lekko – zauważył.

- Kwestia przyzwyczajenia – odpowiedziałem. – Też się przyzwyczaisz. Systemy są dopasowane do mnie, ale możesz zrobić drugi set pod siebie.

Pokiwał głową i po chwili już był zajęty dopasowywaniem sterowania pod siebie. Pozwoliłem mu zapoznać się z systemem i wszystkimi jego elementami. Wiedziałem, że był w tym zdolny, wszystko nie trwało więc aż tak długo.

- Ulunus jest przed nami – zauważyłem. – Dasz rade wylądować, prawda?

Zerknął na mnie niepewnie. Zapewne bał się nieznanej maszyny, może też tego, że mógłby uszkodzić Tenshi. Ufałem mu, ufałem też sobie. Wiedziałem, że z pomocniczego fotela będę w stanie w razie czego zapanować nad lotem.

- Pamiętaj o ręcznym wyrównaniu – poleciłem jeszcze.

Skinął tylko głową i przygotował systemy.

- A... wyliczenia podejścia? – zapytał niepewnym tonem.

No tak. Nowoczesne systemy pokładowe wyliczały kąt i odległość podejścia do planety, widziałem też takie, które automatycznie podawały punkty lądowania i zrzutu. Algorytmy były zaprogramowane na rozpoznawanie terenu, atmosfery, a nawet aktualnych warunków pogodowych. Nigdy z nich nie korzystałem. Byłem łowcą starej daty, leciałem, lądowałem, wychodziłem, polowałem, startowałem i powtarzałem to na innej planecie. Lata doświadczenia sprawiły, że te obliczenia po prostu pojawiały się w mojej głowie.

Zerknąłem na planetę. Ulunus była piaszczysta i sucha, było tu niewiele wody, a powietrze pełne było kurzu. Niewielkie oazy dawały na tyle wilgoci, by rozwijała się niska trawa, na której żywiły się skoczne łanie. One z kolei stanowiły pożywienie zwinnych lwów pustynnych. Na obu gatunkach żerowały piaskowe rekiny.

- Siedemnaście, sto sześćdziesiąt, dwieście... trzysta trzydzieści – wymieniłem. – Jeśli oaza będzie dalej niż tysiąc kroków, dwieście dziewięćdziesiąt.

- To do pierwszego, czy drugiego podejścia?

- Po prostu leć – zaśmiałem się. – Nie martw się podejściem, zajmij się kompensacją, inaczej...

Nie dokończyłem. Tenshi uderzyła w pierwszą warstwę górnej atmosfery i momentalnie zadygotała jak szalona. Ansa, która siedziała zapewne w mesie, pisnęła jedynie.

- Właśnie to – dokończyłem. – Ansa! Kompensuj lotem. Silniki boczne, tylne, przednie. Plecy do fotela. To jak pływanie. Tylko kilkuset tonowym statkiem.

Halkrath parsknął jedynie. Widziałem, że się denerwuje, ale nie zamierzałem za bardzo mu pomagać. Był zdolny, widziałem, że latał już jako pilot, chociaż stary system statku musiał nieźle go zaskoczyć. Ansa podbiegła do mnie, chwiejąc się mocno. Złapałem ją i usadziłem sobie na kolanach, przytrzymując ją przy sobie. Kompensacja lotu nie była prosta, a nie chciałem, by kobiecie coś się stało.

Uśmiechnąłem się w duchu. Halkrath dobrze sobie radził, chociaż statek raz po raz trzeszczał, poddawany mocnym wstrząsom. Gdy minęliśmy górną atmosferę, lot wyrównał się i uspokoił.

- Na Paya... - jęknął Halkrath. – To jest toporne.

- Sam jesteś toporny – mruknąłem. – Posadź ją. Widzisz półkę skalną na wschodzie? Niżej jest oaza, to będzie dobre miejsce.

Halkrath skinął i po chwili statek zawisnął nad półką skalną. Młody łowca opuszczał go powoli, Tenshi lekko położyła się na skałach. Gdy silniki zgasły, pokiwałem głową z zadowoleniem.

- Dobrze – pochwaliłem go. – Lepiej się przejdź. Wyglądasz okropnie.

Prychnął, ale posłusznie podniósł się z fotela. Ansa zerknęła na mnie z płaczliwą miną. Wiedziałem, że brakowało jej świeżego powietrza i wolności, na statku często czuła się ograniczana. Zerknąłem przez szerokie okno kokpitu. Pogoda była ładna, było gorąco, ale nie wietrznie, powietrze było przejrzyste.

- Pójdziecie razem? – zapytałem Halkratha.

Skinął głową bez najmniejszego wahania. Ansa pisnęła zadowolona i podbiegła do niego, łapiąc go za ramię.

- Zabezpiecz teren – poleciłem mu jeszcze, podnosząc się. – I pilnuj jej. Cały czas, jasne?

Młody łowca skinął głową i wyszedł wraz z Ansą. Słyszałem jeszcze przez jakiś czas ich głosy, chrapliwy ton Halkratha i słodki śpiew Ansy. Odetchnąłem, podniosłem się i ruszyłem do kwatery, aby przywdziać zbroję i zająć się zwiadem.

Utysk (Predator & OC FanFiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz