Poranek trzydziestego sierpnia przywitał nas dwudziestoma ośmioma stopniami na termometrach i parzącym słońcem. Na niebie nie było ani jednej chmury, a zerowy wiatr sprawiał, że przebywanie na dworze było nie do wytrzymania. Wczesną pobudkę ułatwiał jednak fakt, że tym razem nie miałam opcji spóźnienia się na umówioną godzinę. Samolot to nie Janusz Walczuk, nie poczeka piętnastu minut.
Obudziłam się w świetnym humorze, bynajmniej nie przez pogodę za oknem. Od tygodnia chodziłam podekscytowana, nie mogąc się już doczekać wyjazdu do Paryża z braciakami, Zuzą i Julką. Towarzyszyć nam mieli także Janek Bartenbach i Konrad Tułak, który zajmował się stworzeniem teledysku. Cieszyłam się szczególnie na możliwość poznania tego drugiego, bo już od dłuższego czasu byłam wierną obserwatorką jego prac i kariery fotograficznej.
Przyszykowanie się do wyjścia nie zajęło mi dużo czasu, bo poprzedniego dnia wieczorem spakowałam całą walizkę i plecak z bagażem podręcznym. Dołożyłam do nich jeszcze tylko ostatnie drobiazgi, których używałam rano i byłam gotowa.
Właśnie nakładałam buty, kiedy z mojego telefonu rozległ się dźwięk informujący o nowej wiadomości, a zaraz potem kolejny.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Zaśmiałam się cicho i odpisałam na smsy. Pół godziny później pojawiłam się na lotnisku Chopina, z walizką w ręce, plecakiem na plecach i maseczką na twarzy. W środku czekała już na mnie cała ekipa w komplecie.
— Wisisz mi dychę. — usłyszałam głośny śmiech Pawła. Przytulił mnie mocno i opuścił na brodę maseczkę, by dać mi buziaka w skroń, tak jak to miał w zwyczaju robić na powitanie. Ciągle się jeszcze do tego nie przyzwyczaiłam i za każdym razem, kiedy chłopak wykonywał ten prosty gest, na moje policzki wypływał rumieniec. Maciek westchnął ciężko na słowa brata, ale posłusznie podał mu dziesięć złotych.
— O co chodzi? — zapytałam trochę zdziwiona.
— Założyli się o to, czy się spóźnisz. — zaśmiała się Zuzia przytulając mnie delikatnie. Przywitałam się też z Julią i Maćkiem, a także zapoznałam się z Jankiem i Konradem.
— Cieszę się, że we mnie wierzysz. — uśmiechnęłam się szeroko do młodszego Kacperczyka, kiedy szliśmy już w stronę naszej bramki. Chłopak oddał gest i nieśmiało splótł nasze palce. Zarumieniłam się lekko i mimo, że było mi cholernie gorąco, to nie puściłam jego dłoni aż do momentu naszego wejścia na pokład samolotu.