Rozdział szesnasty

1.5K 72 43
                                    

— Paweł, naprawdę musimy się pospieszyć! — krzyknęłam, stojąc przed lustrem w łazience i poprawiając tusz na rzęsach. Nie było łatwo, bo moje dłonie ciągle się trzęsły, ale jakoś sobie radziłam. Niesamowicie stresowałam się dzisiejszym dniem, w końcu nie codziennie poznaje się rodziców i połowę rodziny swojego chłopaka i to w dzień wigilii Bożego Narodzenia.

— Przecież jestem gotowy. Od godziny. — brunet oparł się o framugę łazienkowych drzwi i spojrzał na mnie z uśmiechem.

— Super. — burknęłam, przeczesując palcami włosy, które akurat dzisiaj, jak na złość w ogóle nie chciały ze mną współpracować.

— Wyluzuj. — mruknął, podchodząc i obejmując mnie od tyłu w pasie. Położył swój podbródek na moim ramieniu i uśmiechnął się do naszego odbicia w lustrze.

— Łatwo ci mówić. — odparłam cicho. — A co jeśli mnie nie polubią?

— Tosia... — westchnął. — Spójrz na siebie. Jesteś inteligentna i odpowiedzialna i przemiła. A do tego piękna. — ścisnął mnie mocniej w pasie, wywołując uśmiech na mojej twarzy. — Dlaczego mieliby cię nie polubić?

Nie odpowiedziałam, odwróciłam się tylko do bruneta i przytuliłam go mocno. Pogładził mnie po plecach i pocałował mnie w czubek głowy. — Będzie świetnie, zobaczysz.

— Teraz to naprawdę musimy się zbierać. — zaśmiałam się, wyplątując się z objęć chłopaka.

— I tak nie spóźnimy się bardziej niż Zuza i Maciek. — odparł, przypominając wszystkie te razy kiedy para pojawiała się zdecydowanie po czasie na nasze umówione spotkania. Zaśmiałam się, przytakując brunetowi i wymijając go, by założyć buty. Zabraliśmy wszystkie zapakowane prezenty, narzuciliśmy na siebie kurtki i wsiedliśmy do auta. 

Nasza prawie dwu i pół godzinna droga samochodem wypełniona była korkami spowodowanymi opadami śniegu, śmiechem i śpiewaniem. Kiedy minęliśmy zieloną tabliczkę z napisem Lublin trochę ucichłam. Paweł to zauważył, bo przyciszył muzykę, która do tej pory była włączona na pełen regulator, zdjął jedną dłoń z kierownicy auta i położył ją na moim udzie. Nie odezwał się i byłam mu za to wdzięczna. Nie było mnie tu prawie trzy lata, ale nic się nie zmieniło. Potrzebowałam chwili na uspokojenie myśli i przekonanie samej siebie, że to tylko dwa dni, a później wrócę do mojej normalności w komforcie wielkiej stolicy.

— Jesteśmy. — mruknął Paweł. Zaparkowaliśmy przed jednym ze starszych bloków na Wieniawie. Chłopak opowiadał mi wiele razy o tym miejscu. O tym, jak spalili z Maćkiem i ich przyjacielem Mateuszem pierwszego papierosa na pobliskim placu zabaw. O próbnych koncertach w pobliskim domu kultury. O pierwszych pocałunkach, pierwszych zauroczeniach i pierwszych dziewczynach.

— Nawet się nie spóźniliśmy. — odparłam. Brunet uśmiechnął się w odpowiedzi. Wyciągnęliśmy z bagażnika prezenty i szybkim krokiem weszliśmy na trzecie piętro bloku.

— Gotowa? — zapytał.

— Chyba. — zaśmiałam się. Chłopak zapukał do drzwi. Otworzyła je nam przemiło wyglądająca blondynka. — Dzień dobry.

— Cześć, cześć, wchodźcie! Miło was widzieć. — uśmiechnęła się szeroko, jak założyłam, pani Kacperczyk. — Jesteś Tosia, prawda?

— Zgadza się. — odparłam, zdejmując buty i ściskając dłoń kobiety. — Bardzo miło panią poznać.

— Proszę cię, jaka pani, jeszcze nie jestem taka stara! — zaśmiała się i uścisnęła mocno syna, który w odpowiedzi skrzywił się lekko, ale też ją przytulił. — Mów mi Beata. Możesz położyć prezenty pod choinką. — dodała, wskazując na dwie duże torby w moich rękach.

➶sztuki piękne [paweł kacperczyk]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz