Rozdział osiemnasty

1.3K 74 30
                                    

Poranek dziesiątego stycznia powitał nas ujemną temperaturą i zachmurzonym niebem, toteż nie byłam zachwycona, że musiałam zerwać się z łóżka o godzinie ósmej trzydzieści. Do pracy miałam dopiero na popołudniową zmianę, ale obiecałam chłopakom, że podrzucę ich na miejsce wyjazdu. Dziś rozpoczynała się druga edycja wydawanego pod szyldem SBM projektu Hotel Maffija, a Maciek i Paweł byli bardzo podekscytowani, choć najwyraźniej nie na tyle, żebym nie musiała zwlekać ich z łóżek, by nie spóźnili się na zbiórkę.

— Słońce... — mruknęłam, całując leżącego obok mnie bruneta w nos. Zmarszczył tylko brwi i, nie otwierając oczu, przekręcił się na drugi bok. — Serio mówię, musimy wstawać.

— Nic nie musimy... — jęknął, przytulając mnie do siebie i nakrywając nas grubą kołdrą. Uśmiechnęłam się pod nosem.

— Solar was wypierdoli z SB jak nie przyjedziecie. — zagroziłam, chcąc sprowokować chłopaka do wstania.

— Spróbowałby. — mruknął, pochylając głowę i składając pocałunek na moim odsłoniętym ramieniu. Nie zatrzymałam go, chociaż wiedziałam, że pozwolenie mu na kontynuowanie oznacza pewne spóźnienie się na parking żoliborskiego Nobocoto, skąd chłopaki mieli wyjechać do Krzykosów.

Już po chwili poczułam ciepłe dłonie wkradające się pod moją koszulkę i usta na mojej szyi. Powstrzymałam cichy jęk, kiedy usłyszałam, jak otwierają się drzwi do pokoju.

— Moglibyście się ruchać kiedy indziej? — w progu stanął Maciej, ze szczoteczką do zębów w buzi i spakowanym plecakiem w dłoni.

— Spierdalaj. — mruknął Paweł. Zaśmiałam się na reakcję jego brata - typowe dla blondyna przewrócenie oczami i wzruszenie ramion.

— Już idziemy. — rzuciłam w stronę starszego chłopaka, na co ten tylko kiwnął głową z wdzięcznością i wyszedł z pomieszczenia.

— Wścibski frajer.

— Nie obrażaj brata. — pstryknęłam bruneta w nos i szybko podniosłam się z materaca, by nie mógł mnie złapać i wciągnąć z powrotem pod kołdrę. Stanęłam pod szafą i — kompletnie ignorując maślany wzrok mojego chłopaka — jak gdyby nigdy nic, zdjęłam z siebie piżamę i przebrałam się w przygotowany poprzedniego wieczora strój na dzisiejszy lodowaty dzień.

— Możesz mi tak więcej nie robić? — jęknął, stając obok mnie i składając pocałunek na moich ustach.

— Wystarczyło się nie patrzeć, napaleńcu. — zaśmiałam się pod nosem, klepnęłam go w ramię i wyszłam z pokoju. W kuchni czekał już na mnie Maciek.

— No ile można?

— Grzeczniej. Gdyby nie ja, to twój leniwy brat jeszcze przez dwie godziny nie podniósłby się z łóżka. — rzuciłam, robiąc sobie kawę.

— Dziękuję za tę łaskawość, jaśnie pani.

— Żaden problem, jaśnie panie.

Uwielbiałam te nasze przepychanki słowne i to, że tak dobrze dogaduję się z bratem mojego chłopaka. Blondyn był świetną osobą i bardzo cieszyłam się, że moja przyjaciółka trafiła na tak dobrego człowieka, jakim okazał się Maciek, pomimo niezbyt pozytywnego pierwszego wrażenia, jakie na mnie wywarł.

— Możemy jechać? — w kuchni wreszcie pojawił się młodszy Kacperczyk i mimo zmęczonych oczu, wyglądał na podekscytowanego wizją odpoczynku od stolicy.

— A ty nie zamierzasz nic zjeść?

— Nie jestem głodny.

Pokręciłam głową z dezaprobatą. — To masz, zjesz po drodze. — podałam mu przygotowanego wcześniej tosta, który co prawda miał być dla mnie, ale przecież ja zawsze mogłam sobie zrobić coś innego po powrocie do mojego własnego już mieszkania. — Nie dyskutuj. — ucięłam, widząc niezadowoloną minę bruneta. Nigdy nie lubił, kiedy ktoś się nim opiekował nawet, gdy wyraźnie tego potrzebował.

➶sztuki piękne [paweł kacperczyk]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz