Rozdział dziesiąty

1.4K 72 34
                                    

Ostatni dzień naszego pobytu we Francji spędziliśmy bardzo spokojnie — duża część ekipy odsypiała imprezę na którą udali się wczorajszego wieczora. Ja z Pawłem za to zwiedziliśmy paryskie muzea. Jako że wcześniej nie zarezerwowaliśmy biletów do Luwru, musieliśmy się zadowolić okrutnie drogim oglądaniem Wersalu i nieco przystępniejszymi cenowo Petit Palais oraz Conciergerie.

Około czternastej skacowane towarzystwo zwlokło się z łóżek i udaliśmy się na obiado-śniadanie, naleśniki w (poleconej przez Borysa) restauracji Chez Maxence znajdującej się w 17. dzielnicy Paryża.

— Żałujcie, że was wczoraj z nami nie było. — mruknął, wpychając sobie do ust ogromny kawałek porcji Maciek. Zuzia klepnęła go otwartą dłonią w ramię.

— Nikt ci nie zabierze, możesz jeść wolniej... Ale rzeczywiście, było świetnie. — zaśmiała się blondynka i wszyscy przy stole się z nią zgodzili. — Co planujemy na dzisiejszy wieczór?

— Na pewno nic ekstremalnego. — odparłam. — Jutro mamy lot o ósmej, a do lotniska jest kawałek.

— Ale nie zdążyliśmy wczoraj pójść do Matignon... — jęknęła Julka. Jeszcze przed wyjazdem opowiadała mi jak bardzo chciałaby się kiedyś udać do tego klubu, który zdecydowanie do najbardziej otwartych i casualowych nie należał.

— To co, znowu podział na tych, co imprezują i tych, którym zależy na swoim zdrowiu? — wtrącił Konrad ze śmiechem.

— Jestem za. — odparły jednocześnie Filipiak i Pośnik. Zachichotałam.

— Znam fajne miejsce do którego możemy pójść we dwoje. — mruknął mi do ucha Paweł. Po plecach przeszedł mnie dreszcz ekscytacji.

— Okej. — szepnęłam w odpowiedzi i uśmiechnęłam się szeroko do chłopaka.

— Powiedzcie głośniej, wszyscy się pośmiejemy! — przerwał nam Janek. Zaczerwieniłam się lekko.

— Kończcie lepiej jedzenie i lećcie się ustawiać w kolejce, bo inaczej nigdy nie uda wam się wejść do tego waszego wymarzonego Matignon...

-----

Kiedy na zegarach pokazała się godzina dwudziesta Paweł zapukał do łazienki.

—  Jeszcze chwilka! — krzyknęłam. Prawdę mówiąc, od dziesięciu minut byłam gotowa, ale ciągle coś mi nie odpowiadało. A to drapiąca metka, a to nieukładające się włosy, a to niepewność, czy czarne cygaretki aby na pewno pasują do jasnobrązowego swetra. Brunet poprosił, bym ubrała się wygodnie, co jeszcze bardziej nakręcało moją ciekawość na odkrycie tego, gdzie się dzisiaj wybieramy. — Okej. — mruknęłam, kończąc ostatnie poprawki i otwierając drzwi, stając twarzą w twarz z chłopakiem.

—  Ładnie wyglądasz. — skomplementował mnie i od razu chwycił za rękę, ciągnąc w stronę drzwi. Złapałam jeszcze torebkę i wrzuciłam do niej telefon. Tym razem upewniłam się że był naładowany, by nie musieć wysłuchiwać potencjalnych kazań Zuzi związanych z tym, że przez pół nocy nie odbierałam jej połączeń.

—  Dzięki, ty też niczego sobie. — uśmiechnęłam się, lustrując go wzrokiem. Miał na sobie zwyczajowe ciemne jeansy i jedną ze swoich kolorowych koszul narzuconą na biały podkoszulek — dzisiaj padło na tę w różowe samochody. Nigdy bym tego nie powiedziała na głos, ale wyglądał o wiele lepiej niż niczego sobie.

Paweł posłał mi jeden z tych swoich tajemniczych uśmiechów, kiedy wsiedliśmy do windy. Nacisnął guzik z numerem 15 i udaliśmy się na najwyższe piętro w naszym apartamentowcu.

—  Gdzie my jedziemy? — zapytałam zdziwiona. Myślałam, że będziemy się kierować raczej w przeciwną stronę, do wyjścia.

—  Zaraz zobaczysz. — ścisnął moją dłoń mocniej i jak zwykle poczułam chłód pierścionków na jego palcach.

➶sztuki piękne [paweł kacperczyk]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz