Odkąd pamiętam należę do płotek. Mieszkam w biedniejszej części Outer Banks razem z tatą, który po śmierci mamy z rangi snoba spadł na sam dół drabiny społecznej. Od dwóch lat jesteśmy prawdziwymi płotkami, chociaż ja przyznałam się do tego dużo wcześniej i dużo łatwiej niż mój tata. Po śmierci mamy firma, którą wspólnie prowadzili upadła, razem z moim tatą. Do tej pory nie potrafi się pozbierać. Zamknął się w swojej bańce żałoby przez co zaniedbał interes, w który tak mocno wierzyła moja mama. Tym bardziej mogę sobie wyobrazić jego rozczarowanie samym sobą; zaprzepaścić ostatnią nadzieje na życie na poziomie (o które desperacko zabiegał), zaprzepaścić ostatnie marzenie mamy, zaprzepaścić całą pracę jaką mama włożyła w tą firmę, ale i jaką pracę włożył w to on sam. Od tamtej pory nasze relacje się ochłodziły, nigdy nie były dość dobre, były po prostu w porządku. Teraz powiedziała bym, że nigdy nie przypuszczałam, że można być tak samotnym we własnym domu. Poza rodziną z którą wiążą mnie więzy krwi mam też przyjaciół, których mogę nazwać moją przyszywaną rodziną. To ludzie, którzy sprawiają, że wiem, że nie jestem sama i którzy mocno zabiegają o to, żebym czuła się dobrze. Można powiedzieć, że to praktycznie definicja przyjaźni.
Mam parę osób, które mogę nazwać swoimi przyjaciółmi. Jako pierwszego poznałam Johna B. Poznałam go pod koniec ósmej klasy, kiedy mama jeszcze żyła. Przez ostatni semestr chodziliśmy razem na algebrę. Ani ja ani on, nie mieliśmy pojęcia co się dzieję. Siedzieliśmy razem na końcu klasy przy oknie. John B siedział za mną. Wiedziałam, że nie raz próbował ze mnie ściągać. Raz to było tak perfidne, że nie mogłam mu nie zwrócić uwagi. Sama byłam wkurzona, że nic nie umiem, a na dodatek jakiś palant za mną dyszał mi na kark. Odwróciłam się i powiedziałam "Nie widzisz, że nic tu nie ma?". Chłopak przez chwilę popatrzył na mnie przerażony, ale zaraz potem parsknął śmiechem i powiedział "Chyba obydwoje źle wybraliśmy miejsca". Przede mną siedział chłopak, który był znany jedynie z tego, że jest idiotą. Załapałam aluzję i zaśmiałam się, trochę za głośno jak na testową ciszę. Przez mój śmiech i niewyparzony język Johna B razem trafiliśmy tego dnia do kozy. Tego dnia w kozie nie było dużo osób, ani nauczyciel zbytnio nie przejmował się tym czy rozmawiamy czy nie, więc mieliśmy okazję rozmawiać. Dużo rozmawiać. John opowiedział mi wiele śmiesznych historii o tym, co robi ze swoimi przyjaciółmi, opowiedział o swoich małych przygodach w Outer Banks. Dużo mówił o podziale o którym ja jako ówczesny "snob" nie wiedziałam. John pocieszył mnie mówiąc, że nigdy nie uważał mnie za prawdziwego snoba, ale za przyszłą płotkę, tyle, że nie wiedział kiedy to się zdarzy (miał na myśli moje przejście na ich stronę, a nie śmierć mamy. Kto by się spodziewał, że jednak to drugie sprawi, że będę płotką z krwi i kości). Po naszych rozmowach w kozie bardzo się polubiliśmy i potem rozmawialiśmy znacznie częściej i znacznie dłużej, niekiedy nawet poważniej. On zwierzał się ze swojej złości na ojca, za jego wieczne przygody, wybujałe marzenia i to, że ciągle go nie było. Ja zwierzałam się z mojego braku przyjaciół i myśli, że nigdzie do końca nie pasuje.
Następnego poznałam Pope'a. Poznałam go przez Johna B, który powiedział, że nie ma opcji, że obydwoje będziemy kiblować w siódmej klasie i tym gorzej stracimy wakacje przez szkołę letnią. Spytałam wtedy w jaki sposób mamy zdać algebrę skoro ani ja, ani on nic nie umiemy, on odpowiedział, że zna geniusza, który nauczył go biologii, co według niego było cudem. Zgodziłam się, co sprawiło, że tego samego popołudnia poznałam Pope'a, czyli najinteligentniejszego, najbardziej odpowiedzialnego i najukochańszego gościa jakiego znam. Pope jest tego typu osobą, która dba o wszystkich dookoła, przez, co czasem zapomina o sobie.
Kiedy już drugi tydzień spotykaliśmy się u Pope'a na korkach, pewnego dnia, właściwie przez przypadek, poznałam JJ'a, czyli najlepszego przyjaciela Johna B. Byłam wtedy u Pope'a razem z Johnem B. Byłam wtedy na dole i szukałam w lodówce czegoś do picia dla mnie i chłopaków. Kiedy zamknęłam drzwi od lodówki myślałam, że serce podskoczy mi do gardła.