✦◌⋅ ❝ VI. Danie specjalne ❞

586 53 69
                                    


✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

W poniedziałek przyszedłem do restauracji.
Z moją dłonią było lepiej - rana się zasklepiła i nie czułem za bardzo bólu.

Tego dnia miałem przyjść na godzinę szesnastą.
Szybko się ubrałem, po czym wyszedłem na rześkie powietrze. Zaczynało się już ocieplać, więc gruba kurtka była schowana w szafie, a na sobie miałem moją (uwaga, masa epitetów) ukochaną, wierną, czerwoną, sztrukusową towarzyszkę.

Mojemu szybkiemu spacerowi towarzyszyły codzienne odgłosy miasta oraz śpiew ptaków, które jakimś cudem wśród tego zgiełku chciały prezentować swe trele.

Po niedługim czasie dotarłem pod drzwi restauracji ''U Zawadzkich''. Jak zwykle otworzyłem drzwi, powiesiłem ubrania na wieszaku.
Zamierzałem udać się na zaplecze, w celu przebrania się w fartuch, kiedy zobaczyłem, jak Tadeusz siedzi na jednym z barkowych krzeseł i wpatruje się beznamiętnie w ''Kuchenne Rewolucje''. Był nieco zgarbiony, a mina wyrażała, że chyba coś jest nie w porządku. Na dodatek... czy on miał na sobie fartuch?

- Wolę Makłowicza - zagadałem, podchodząc bliżej, lecz on nic nie powiedział i smętnie wpatrywał się w Gesslerową rzucającą talerzami.
Pamiętajcie - jeżeli widzicie kolesia, który zazwyczaj jest sus gburem, a teraz siedzi ze smutną miną i ogląda takie rzeczy, to na pewno coś jest nie tak.

- Tadeusz? Coś się stało? - obdarzyłem go uważnym spojrzeniem.
- Do dupy - westchnął i rozłożył szeroko ręce, jakby do wszystko wyjaśniało.
- Może mi opowiesz, z łaski swojej? - prychnąłem, siadając na najbliższym krześle.

- Hala się przeziębiła. Anka musiała na trochę wyjechać do babci... Wyobraź sobie, że musiałem wraz z Pawełkiem gotować jakieś potrawy, skoro kompletnie nie znamy się na gastronomii. Zostawiłem Kazika samego w kuchni na d z i e s i ę ć minut, a on prawie puścił wszystko z dymem. Na początku planowaliśmy zamknąć restaurację na dzień dzisiejszy, ale pomyśleliśmy, że damy sobie radę - wyjaśnił zrezygnowanym tonem, wypowiadając jednocześnie najdłuższy monolog, jaki dane było mi słyszeć z jego ust - niezły postęp, jak na takiego mruka jak on.
W brudnym, miejscami przypalonym fartuchu oraz z smutnym spojrzeniem wyglądał jak kupka nieszczęścia, i aż żal mi się zrobiło.

- Ale... ja jestem. I znam się co nieco na gotowaniu, więc wszystko będzie dobrze - uśmiechnąłem się krzepiąco i postawiłem dłoń na jego ramieniu. To było trochę dla mnie dziwne - właśnie pocieszałem kogoś, kto zawsze był wyniosły i traktował mnie niezbyt mile.
- Mam taką nadzieję - mruknął nieco niepewnie.

W tej chwili do restauracji wszedł jakiś mężczyzna, ubrany w pewnie najdroższy możliwy garnitur. Uśmiechał się nieco kpiąco i jak dla mnie, to wyglądał zbyt pyszałkowato i pewnie siebie.

- Cholera - wycedził przez ściśnięte zęby Tadeusz, mrużąc niebieskie oczy.
Nie trzeba było być Sherlockiem Holmesem, aby zrozumieć, że nie przepadał za tym człowiekiem.

Tym czasem facet skierował się do nas nonszalanckim krokiem, stukając przy tym butami o parkiet, wpatrując się wyniośle na pustki panujące w restauracji - bo właściwie oprócz samotnej pani sączącej w spokoju herbatkę, to nikogo tu nie było.

- Witam szanownych panów - wyszczerzył się ani trochę szczerze. Miał nażelowane blond włosy i wyglądał ogólnie na mojego czy Tadeusza rówieśnika, a ego to miał pewnie stokroć wyższe od mojego szefa.

- Witaj. - odparł Zawadzki chłodnym głosem, ewidentnie nie mając ochoty na tę pogawędkę.
- Słyszałem od mojego ojca, że ponoć cudownie sobie tutaj radzicie. Wobec tego chciałbym czegoś skosztować - kontynuował, po czym niedbałym wzrokiem spojrzał na menu.

𝐖 𝐁𝐋𝐀𝐒𝐊𝐔 𝐒𝐋𝐎𝐍𝐄𝐂𝐙𝐍𝐘𝐂𝐇 𝐃𝐍𝐈.  rudy x zośka modern au ff.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz