✦◌⋅ ❝ XVI. W mroku chmurnych dni ❞

368 34 88
                                    


✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧

Rudy

Kiedy odzyskuję przytomność, słyszę bezkształtną plątaninę różnych głosów, a przed oczami mam czerń, gdyż nie mogę ich otworzyć. Nie chcę, nie mogę. Wszystko jedno.

 Mam wrażenie, że to byłby niewarty podjęcia wysiłek. Po chwili do świadomości wdziera się pulsujący ból w potylicy. Czemu go odczuwam? Czuję się zamroczony i otumaniony, jak zagubiony wędrowiec przedzierający się przez mgłę gęstą jak mleko.

 Chcąc, lub może nie chcąc, mój umysł zaczyna rejestrować do tej pory bełkotliwą dla mnie rozmowę i rozróżniać poszczególne jej słowa.


— Nadal, kurwa, nie mam pojęcia, jak mogliście go pomylić z tym sukinsynem Zawadzkim! — Słyszę czyjś warkliwy, acz znajomy głos.


— Ale...


— Żadnych ale! Spierdoliliście i to po całości!


— Szefie, sam mówiłeś, że prawdopodobnie on rozmawiał z nim o Zawadzkim seniorze. Może mógłby nam coś powiedzieć. — Rozlega się brzmienie słów o zdenerwowanej i przestraszonej tonacji.


 Przez chyba dość długą chwilę panuje tylko cisza, aż w końcu jakoś dziwnie mi skądś znajomy szef odpowiada z namysłem:

 — Jeśli istotnie tak było, to nie jest to taki głupi pomysł — odpowiada z nutą niechęci, jakby trudno było mu przyznać drugiemu mężczyźnie rację. — Zobaczymy, co nasz ptaszek nam wyśpiewa. — Usłyszałem jego złowieszcze słowa i w tym momencie mój otępiony umysł zdał sobie sprawę z tego, że oni mówią o mnie.


 Kiedy do moich uszu dochodzą odgłosy kroków, staram się unieść ociężałe, sklejone z sobą powieki, co w końcu kończy się sukcesem.

 Moim oczom ukazuje się słabo oświetlone, zagracone pomieszczenie, w którym znajdują się głównie stare meble, zapewne pokryte warstewką kurzu, i worki o nieznanej mi zawartości.

 Chyba znajdowałem się w piwnicy, a zapach stęchlizny i panujący tu chłód trzymały mnie w tym przekonaniu.

 Spostrzegam też, że siedzę na jakimś krześle.


— A kto to się obudził? Jak się spało? — Szef podchodzi do mnie i zatrzymuje się blisko krzesła. Kiedy patrzę na jego blond czuprynę, zielone oczy i przesłodzony uśmieszek, moje wnętrzności zaczynają tańczyć breakdance. Stoi przede mną Patryk Jaśkiewicz we własnej osobie. Chyba zaczęło mnie mdlić.


 Chcę poruszyć dłońmi ułożonymi w dość niewygodnej pozycji za oparciem krzesła, ale natrafiam na opór. Mam związane ręce. W ułamku sekundy mój umysł rozjaśnia się pod wpływem światełka nadziei, lecz mrok nastaje prawie natychmiastowo, gdy uświadamiam sobie, że nogi też mam przywiązane.


 Cholera, o co w tym wszystkim do Jasnej Anielki chodzi? Dopiero teraz czuję, jak zaczyna we mnie wzrastać niepokój, którego dotychczas nie czułem z uwagi na moje, jakby to nazwać, "zaćmienie umysłu". Doszedłem do wniosku, że było ono skutkiem tego, że musiałem być przez jakiś czas pozbawiony przytomności. Ale dlaczego...?

 Wtedy sobie przypomniałem, jak szedłem ulicą. Dookoła była tylko noc. Aż nagle poczułem uderzenie w głowę i osunąłem się na mokry chodnik, mając czerń przed oczami i tracąc świadomość.

𝐖 𝐁𝐋𝐀𝐒𝐊𝐔 𝐒𝐋𝐎𝐍𝐄𝐂𝐙𝐍𝐘𝐂𝐇 𝐃𝐍𝐈.  rudy x zośka modern au ff.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz