Słowem wstępu:
Jest to druga część serii Boston In Love, którą planowałam napisać. Istnieje cześć pierwsza, ale niestety nie jest ukończona i na razie nie zapowiada się by uległo to zmianie. Jednak tworząc pierwszą część tak bardzo zakochałam się w Maxie, że nie mogłam go nie napisać. Enemies można czytać równie dobrze jako samodzielną część dlatego oto ona:
Rozdział I
Max
Zazgrzytałem zębami i mocniej ścisnąłem szklankę wypełnioną bursztynowym płynem. Cała to słodka otoczka dookoła wywoływała we mnie lekkie mdłości, ale nie potrafiłem odmówić. Zwłaszcza, że w duchu szczerze cieszyłem się ze szczęścia przyjaciela. Jake jeszcze nigdy nie wyglądał na tak promiennego i tryskającego energią jak teraz. Mia jak zawsze wyglądała pięknie z zaróżowionymi policzkami i szerokim uśmiechem. Ale to chyba nic dziwnego skoro właśnie odbywało się ich przyjęcie przedślubne. Gdyby ktoś mi pół roku temu powiedział, że mój najlepszy przyjaciel się nie tylko ustatkuje z jedną kobietą ale, że już się jej oświadczy od razu skierowałbym go do pierwszej kliniki psychiatrycznej albo do ośrodka odwykowego. Jake był tak bardzo nienadający się do związku jak ja do baletu, ale cóż. Miłość jest ślepą i okrutną suką i zabiera nawet tych najlepszych. Mia oprócz tego, że była cholernie słodka i seksowna była też wspaniałym kumplem i wiedziałem, że będą razem szczęśliwi, nawet jeżeli nie przemawiała do mnie idea małżeństwa. Ale ponoć każda reguła ma wyjątki więc mimo wszystko po cichu trzymałem za nich kciuki.
- Spokojnie, tym się nie można zarazić.
Omal nie warknąłem, gdy dobiegł mnie słodki głosik zza pleców. Do całego tego romantycznego gówna brakowało mi tylko młodszej siostry Jake'a, Sophie. Nie raczyłem nawet zareagować licząc, że to ją zniechęci i pójdzie dalej, ale oczywiście moje nadzieje były płonne. Zamiast odejść stanęła obok mnie i posłała mi swój najbardziej czarujący uśmiech.
- Gdybym cię nie znała pomyślałabym, że jesteś na pogrzebie, a nie na przyjęciu zaręczynowym – brnęła dalej jakby nigdy nic i upiła łyk szampana. - Chociaż ten grymas to musi być twój naturalny wyraz twarzy.
Wciąż milczałem licząc, że da sobie spokój, ale oczywiście wgłębi ducha wiedziałem, że tak nie będzie, bo to byłby pierwszy cud w moim życiu. Sophia Westhorn, która milknie.
- Chociaż jak mam być szczera, sama jestem zaskoczona. Oczami wyobraźni widziałam was obu jako starych, zgrzybiałych zgredów pijących whisky w barze i wciąż wyrywającym gorące dwudziestki. A teraz zostaniesz sam. Biedactwo.
- Czy te przemyślenia mają jakiś cel, czy po prostu się nudzisz, So?
Zaśmiała się słodko, a odgłos ten przypominał miauczenie kota, gdy podpala mu się ogon. Przysięgam, głos Sophie i każdy dźwięk jaki z niej wychodził były tak cholernie słodkie, donośne i dźwięczne, że irytowały przynajmniej trzy czwarte męskiej populacji. Nic dziwnego, że wciąż pozostawała notoryczną singielką.
- Oh, po prostu zrobiło mi się szkoda ciebie, gdy tak stałeś w kącie jak obrażone dziecko, któremu mama kolegi powiedziała, że dziś nie może się z nim pobawić.
Spojrzałem na nią coraz bardziej zirytowany i skrzywiłem się widząc jej promienny uśmiech. Sophia Warenne czerpała przyjemność z dręczenia mojej i tak skalanej duszy. Gdyby piekło istniało byłoby wypełnione jej słodkim głosikiem i lalkową twarzą. Matka Natura doprawdy miała ubaw tworząc ją. Piękna buzia z paskudną osobowością.
CZYTASZ
Boston in love | [18+] ZAKOŃCZONE
Любовные романыKażdy z nas ma taką osobę, która go irytuje jak tylko pojawi się w zasięgu wzroku bądź słuchu. Jest jak irytujący owad, swędzące ugryzienie czy przeklęty puzzel, który nigdzie nie pasuje. Łapiecie o co mi chodzi? Właśnie tym od zawsze była dla mnie...