Rozdział II

1.9K 94 1
                                    

Rozdział II

Sophie


Ten wieczór nie mógł skończyć się gorzej. Moja macocha oficjalnie przeszła samą siebie i to w zdecydowanie negatywnym znaczeniu. Jak do ciężkiej cholery mogła zaprosić tutaj Thomasa. Jak? Dlaczego? Ja wiem, że od dawna nie jestem idealną przybraną córką, ale nawet największemu wrogowi bym nie życzyła ponownego spotkania z nim. Thomas jest najbardziej toksycznym i denerwującym człowiekiem jakiego spotkałam w życiu. A wierzcie mi, spotkałam mnóstwo toksycznych ludzi. Większość z nich jednak w końcu dawała sobie spokój i rozumiała znaczenie słowa "nie". Thomas jednak był jak rzep uczepiona psiego ogona. Doskonale wiedziałam o co mu chodzi i wcale nie tęsknił za mną tylko za życiem ze mną, a to znaczna różnica. Owszem nie był biedny, ale za nasze ekstrawaganckie weekendy płaciłam ja, a w zasadzie moja macocha. Monica miała istną obsesję na punkcie ślubów. Kiedy pół roku temu udało jej się zeswatać Ethana z córką swojej koleżanki zachowuje się jakby miała jakąś misję. Jake nie poddał się temu, choć i on w niedługim czasie stanie na ślubnym kobiercu. Zostałam więc ja. Samotna, dwudziestosiedmioletnia panna ze znacznym funduszem powierniczym, wspaniale płatnym zajęciem, która w ocenie Monici nie potrafi sobie znaleźć męża. Thomas był według niej idealny, bo jak sama stwierdziła nosiłby mnie jak swoją księżniczkę na rękach. A może ja miałam już dość noszenia na rękach? Całe życie jedyną osobą, która traktowała mnie jako ja był mój starszy brat. Cała reszta świata widziała we mnie panienkę z bogatego domu wychowaną w luksusach. Owszem byłam rozpieszczona i owszem byłam materialistką. Ale hej, pierwsza która nie chce mieć szpilek Prady i torebki od Hermesa niech rzuci kamień. Nikt? No właśnie. Wracając do sedna - Thomas nie miał szans na związek ze mną, co wyraźnie do niego nie dotarło ani za pierwszym, a ni za drugim i jak widać nawet nie za dziesiątym razem. A na domiar złego teraz osobą, która mnie uratowała od nachalnej obecności Thomasa jest nie kto inny jak Maximilian Beckett. Do końca życia mi tego nie zapomni i jestem pewna, że przy pierwszej lepszej okazji skorzysta z tego. Interesowny dupek. Spojrzałam na niego kątem oka i mocniej zacisnęłam dłonie na udach.

- No wyrzuć to z siebie – powiedziałam z rezygnacją. - Widzę, że aż się dusisz powstrzymując od komentarza.

Milczał nadal, ale teraz odwrócił wzrok od szyby i spojrzał prosto na mnie. Jego szare tęczówki prześwietlały mnie jak lasery i tylko lata praktyki powstrzymały mnie od drżenia. Ten facet był zbyt przystojny żeby można go było uznać za bezpiecznego. W dodatku pierwszy raz w życiu zobaczyłam w nim coś nowego. Gniew i niepokój, które zupełnie do niego nie pasowały.

- Jak długo cię nęka?

- Żadnej uwagi? Stać cię na więcej, Maximilian – powiedziałam i odwróciłam się w stronę okna.

Potrafiłam sobie poradzić z nim, gdy był arogancki, ale poważny ton do niego nie pasował, a ja nie wiedziałam jak reagować. Wywołanie kolejnej sprzeczki wydawało się koniecznością.

- Odłóż swój wątpliwy jad na bok, So – jego głos wciąż był spokojny i poważny. - Jak długo to trwa i czy Jake wie o tym.

- Wie, że zerwaliśmy – powiedziałam wzruszając ramionami.

- A wie, że cię systematycznie nęka?

- Ile podsłuchałeś?

- Wystarczająco by wiedzieć, że niezbyt dobrze rozumie słowo "nie" powtarzane wielokrotnie – w jego tonie zaczął pobrzmiewać gniew i zaskoczona spojrzałam na niego.

Cóż, o Maxie można było wiele powiedzieć, ale byłam pewna, że jemu nie trzeba powtarzać tego słowa i pewnie, i tak niezbyt często je słyszy. Może i zachowywał się jak nadworna męska dziwka mojego brata, ale byłam pewna, że gdzieś tam istnieje jakiś jego kodeks moralny i duma.

Boston in love | [18+] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz