Już w dzieciństwie można było dostrzec, że coś było nie w porządku, jednak nie jestem w stanie określić, kiedy dokładniej miało to swój początek — mogło być to przed moimi siódmymi urodzinami, bądź w momencie, kiedy jako zarodek zagnieżdżałem się w łonie swojej mamy.
Zawsze lubiłem biologię. Uważałem ją za interesującą; sposób, w jaki z komórki jajowej i plemnika powstawało nowe życie. To, jak bezpłciowo rozmnażały się mszaki, do czego wystarczyło zaledwie oderwać fragment rośliny, by ta już różnicowała się w osobny organizm!
Życie było interesujące. Pasjonujące. Niestety, nie wszystko związane z nowym poczęciem miało swoje szczęśliwe zakończenie: komórki nowotworowe również tworzyły coś nowego, a ludzie nie uśmiechali się na ich widok tak radośnie i ciepło, jak na widok nowego bobasa, który właśnie wydał z siebie swój pierwszy okrzyk, oznajmiając wszystkim, że przyszedł na świat cały i zdrowy.
Zakładam, że ja również wydałem z siebie ten okrzyk, ale średnio mogłem się doszukać jego celu, skoro wydawało mi się, że już w tamtym momencie coś było nie w porządku. Ale to może mi się wydawało; nikt przecież nie pamięta swoich narodzin w szczegółach i ja w tym wypadku nie będę wyjątkiem. W wielu sprawach bywałem wyjątkiem, ale akurat nie w tej jednej.
Nawet jeśli bym pamiętał: co by to zmieniło? Te wszystkie kolorowe fragmenty poszarpanych obrazów wiecznie przelatywały mi przed oczami, a doszukiwanie się, w którym czasie coś poszło nie tak było po prostu bezcelowe.
Fakt, że widziałem rzeczy, których tak naprawdę nie było na tym świecie, był równie niezaprzeczalny jak to, że jestem człowiekiem i oddycham, mam w sobie kilkaset kości i cztery i pół litra krwi (chociaż bycie człowiekiem też momentami wydawało mi się wątpliwe).
Ja po prostu miałem bujną wyobraźnię. To, że po prostu nie mogłem się przez nią skupić mogłoby być też moją winą; zawsze mogłem próbować mocniej. Mocniej wytłumiać jazgoty w głowie, pełne monologi, które się w niej odgrywały. Mocniej ignorować ludzi kręcących się po pustym polu. Dłużej wstrzymywać oddech, kiedy czułem zapach kału i zgnilizny.
Zawsze na wszystko znalazła się wymówka, a już na pewno u nas, na wsi. Przecież krowy srały! Oczywiście, że czuję zewsząd unoszący się odór. Ludzie na polu? Zapewne sąsiad przyszedł porozmawiać o pogodzie i prognozach popytu. Coś gadało mi w środku czaszki? Jak Boga kocham, Igor, wydawało ci się! Wracaj z powrotem na ziemię i rozwiązuj to równanie kwadratowe, bo czas na sprawdzian ucieka, a ty znowu bujasz w obłokach!
Nie mogłem powiedzieć, że dam sobie rękę uciąć, że próbowałem, bo jeszcze kiedy byłem mały, nie miałem nic przeciwko tym wymyślonym przyjaciołom, królikom kicających po moim pokoju czy kolorowych ptakach latających nad moją głową; na twarzy czułem delikatne smagania wiatru, który wibrował od trzepotania ich skrzydeł.
Wtedy skończyłbym bez ręki. Wtedy już nie próbowałem. Ale gdy starałem się zasnąć, a na gałęzi drzewa rosnącego przy moim oknie siedział jakiś człowiek i maniakalnie wpatrywał się we mnie, nie mrugając ani razu, a mnie coraz bardziej ogarniało przerażenie, brałem się do roboty. Liczyłem owce, próbowałem wyobrazić sobie wszystko, byleby tylko odciągnąć swoją uwagę od tych cieni latających po ścianach czy hałasu za drzwiami, który brzmiał jak całkiem ostra kłótnia.
Zawsze kończyło się to tak samo, czyli nie kończyło się w ogóle. Z czasem zaczynałem po prostu akceptować taki stan rzeczy i uznałem, że może każdy tak ma — po prostu nikt nie mówi o tym głośno, bo w końcu nie ma o czym. Tak zwany „chleb powszedni", chciałoby się rzec.
CZYTASZ
Diagnoza: bujna wyobraźnia
General FictionOd dzieciństwa moją diagnozą była bujna wyobraźnia, a dalej było już tylko gorzej... Życie na wsi? Jest spokojniejsze, miasta w końcu nigdy nie śpią. Czasami tylko można wdepnąć w krowi placek. No, może częściej niż czasami. Czym jest jednak krowi p...