Epilog

31 4 5
                                    

Drażliwy zapach środka antyseptycznego. Białe ściany. Biała kołdra, pod którą właśnie leżałem.

Rozejrzałem się zdezorientowany dookoła. Wszystko wskazywało na to, że byłem w szpitalu. Ale dlaczego...?

Podniosłem się do siadu. Miałem podłączoną kroplówkę. Dookoła mnie panowała cisza, przerywana ćwierkaniem wróbli za oknem. Czułem się wyjątkowo... spokojnie.

Myśli nie były rozbiegane. Na umysł została jakby założona blokada; nie pędził już sto kilometrów na godzinę, tylko przepisowe trzydzieści — tak się właśnie czułem. Odrobinę zaspany i otępiały, ale czułem się wyjątkowo normalnie.

W momencie, w którym chciałem odłączyć od siebie kroplówkę, do pomieszczenia weszła pielęgniarka.

— Dzień dobry, panie Igorze. Jak się dzisiaj czujemy?

— Co ja tu robię? — spytałem niemrawo, bez nawet połowy pomysłu, dlaczego się tutaj znalazłem.

Wszystkie moje wspomnienia były jak za gęstą mgłą; coś majaczyło mi z tyłu głowy, ale zdawało się to być nieosiągalne dla mojej świadomości.

— Miał pan poważny epizod psychotyczny — powiedziała, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.

— Mam psychozę?

— Prawdopodobnie. — Pokiwała głową. — Rodzice się zgodzili, więc wdrożyliśmy leczenie farmakologiczne, dlatego ponawiam pytanie: jak się pan czuje?

— Wyjątkowo normalnie — odpowiedziałem bez przekonania.

— To znaczy dobrze. — Uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłem uśmiech.

Nie musiałem długo czekać, aż zjawili się rodzice, zasypując mnie wyznaniami, jak bardzo się martwili. Nie mogłem powstrzymać się przed przewróceniem oczami; całe życie ignorowali moje objawy, a teraz twierdzą, że się martwili?

—Czyli wszyscy już wiedzą? — spytałem, widząc ich nietęgie miny. — Że wasz syn jest psycholem? — podsumowałem.

— Oh, Iguś — mama westchnęła. — Nie mów tak. Nie, nie wszyscy wiedzą. Trochę zwróciłeś na siebie uwagę tym swoim występkiem, ale lekarze powiedzieli, że dadzą ci leki i trochę to twoje zachowanie się uspokoi...

— Osobiście jestem przeciwny braniu tych leków. Nie mam nienormalnego syna, a oni robią z ciebie jakiegoś psychopatę...! — zaoponował ojciec.

— Tato — zwróciłem się do niego. — To w porządku. Tak, prawdopodobnie jestem chory. Ale chcę się leczyć. Od lat chciałem! I strasznie żałuję, że sprawy musiało posunąć się tak daleko, żebyście w końcu to zauważyli... — dodałem niechętnie, ściszonym głosem.

Ojciec fuknął coś pod nosem, ale nie zwracałem na niego uwagi. Pod powiekami zebrały mi się łzy, ale były to łzy szczęścia. Nie wierzyłem, że w końcu po tylu latach męczarni, dane mi będzie dostać leki psychotropowe. Że w końcu nastanie kres mojego cierpienia i tych wszystkich zwidów i głosów. Że będę wolny, że...

— Wiedziałeś? O Lucynie? — spytała mama, niby niechętnie, ale widziałem jej ciekawski wzrok.

— A co z nią?

— Podobno karetka ją odbierała. Wiesz, ona była w ciąży, ale nie wiadomo z kim... takie młode dziewczę i tak sobie życie zmarnować... o niej to dopiero głośno gadali! Ty przy tym to pikuś, Igorku — mówiła, jakby chcąc mnie pocieszyć, ale ściągnęła na mnie lawinę myśli i wspomnień.

Nie wiadomo z kim była w ciąży? Jak to nie wiadomo? Przecież była w ciąży z Pawłem, myślałem, ale nie wiedziałem na ile są to moje wspomnienia, a na ile stare urojenia. Ale byłem tak bardzo przekonany, że to było z księdzem!

— A ty? Wiedziałaś o Gosi i jej planie?

— Jakim planie? — popatrzyła na mnie uważnie, wyraźnie zbita z tropu.

— Że... — zacząłem, ale zaraz machnąłem ręką. — Nieważne. Może mi się to przyśniło — dodałem, uśmiechając się do niej słabo.

Również się uśmiechnęła, a ja ocierałem łzy płynące z kącików oczu i ignorowałem pogardliwe spojrzenia ojca. Tak bardzo się cieszyłem, że w końcu dostałem się do tego lekarza, mimo iż było to trochę w niekonwencjonalny sposób. Ale w końcu mi się udało.

Łzy szczęścia długo mnie nie opuszczały. I chociaż droga przez dobranie odpowiednich leków była długa i kręta, tak wiedziałem, że teraz będzie już tylko lepiej.

Musi być lepiej.

Diagnoza: bujna wyobraźniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz