Rozdział 15

17 4 3
                                    

Sam nie wiem, jak do tego doszło, ale Małgosia stała się niejako łącznikiem między mną a Lucy. Dziwiło mnie podwójnie, ponieważ myślałem, że za sobą nie przepadały, a tutaj okazuje się, że rozmawiały i to dosyć regularnie.

— Ostatnio pożyczyłam jej nawet tampony — powiedziała z niejaką dumą.

Nagle poczułem się tragicznie, uświadamiając sobie, że kiedy mnie nie było obok, to ona dalej musiała sobie jakoś radzić i tym razem padło na historie o niespodziewanym okresie, podczas gdy w rzeczywistości w jej domu po prostu brakowało wielu podstawowych rzeczy, w tym środków higienicznych.

Wiedziałem, że przysłowiowy telefon działał w obie strony i chciałbym jakoś przekazać jej, że czasami za nią tęsknie, ale jeśli kiedykolwiek potrzebowałaby czegokolwiek, to ja zawsze z chęcią jej pomogę. Coś mnie jednak powstrzymywało przed przekazaniem takiej wiadomości Gosi. Może był to wstyd i zakłopotanie, w końcu nie chciałem wciągać jej w problemy Lucy, bo byłoby to po prostu niegrzeczne i jestem pewien, że dziewczyna zapadłaby się pod ziemię, gdyby szkołę obiegła wiadomość, że nie stać ją na tampony.

Było mi jej szkoda, naprawdę, ale niewidzialna siła przykuwała mi kule do nóg, kiedy chciałem udać się pod jej dom. Gdyby tęskniła, to sama by się odezwała, myślałem, przekonując samego siebie, że beze mnie jest jej niejako lżej. Że w końcu nie musi kłopotać sobie głowy moimi problemami i nareszcie może odetchnąć pełną piersią, kiedy mnie nie ma obok.

Fazy tęsknoty za nią mógłbym podzielić na kilka charakterystycznych części; zaczynały się od gniewu i zdenerwowania, potem poczucia ulgi, które szybko zastąpiła wszechogarniająca mnie beznadzieja. Tonąłem w tym chłamie, walcząc o przetrwanie, o jeszcze jeden oddech, ale wszystko, z głosami w głowie na czele, wmawiało mi, że tak jest lepiej.

Ludziom jest o wiele lepiej, kiedy w końcu nie ma mnie obok — odtwarzało się w mojej głowie i nawet rytmiczne uderzanie nią o ścianę nie pozwalało mi wyrzucić z niej tej myśli. A próbowałem naprawdę uparcie, zacząłem nawet czytać o manifestacji, modląc się o lepsze jutro, ale ono nie nadciągało.

Macki depresji oblepiły mnie z każdej strony i trzymały naprawdę uparcie. Świat krzyczał na mnie, a ja byłem naprawdę na ostatniej, cienkiej granicy, która dzieliła mnie między świadomością a totalnym szaleństwem.

Nie chciałem tak się czuć, ale nie wiedziałem już, co jeszcze mogę zrobić. W przypływie desperacji, chcąc maniakalnie sprowadzić się na ziemię, zrobiłem sobie nawet krzywdę, ale poza krwią nic więcej ze mnie nie wypłynęło, a miałem teraz w dodatku brzydkie ślady po tym głupim wybryku.

Chciałem uciekać; przed światem, przed sobą. Schować się w pudełku i wyjść, kiedy życie w końcu zacznie się układać, a mózg nie będzie sprowadzał na mnie kolejnej wojny. To było takie męczące — wieczna bitwa z własnymi myślami, bitwa o miejsce we własnej głowie, w którym nie zalęgły się jeszcze robaki. Czułem, jak wchodzą mi przez uszy i przez nos, a potem mlaszczą głośno, szarpiąc za szarą maź.

— Igor, znowu odleciałeś — upomniała mnie Małgosia, uśmiechając się słabo.

— Przepraszam — mruknąłem i położyłem się na łóżku, wzdychając ciężko.

Tak w sumie, to nie było mi przykro i czasami miałem dość wiecznego przepraszania za to, jak się czuję. Jakby to była moja wina! Zrobiłbym naprawdę wszystko, żeby jakoś ukrócić swoje cierpienia i nawet nie chodziło mi o strzelenie gola do własnej bramki, ale dałbym na przykład odciąć sobie palce, byleby ktoś tylko wymienił mi mózg.

Diagnoza: bujna wyobraźniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz