Rozdział 9

20 7 8
                                    

Raz na jakiś czas jeździłem z mamą do miasta autobusem, w którym panował niesamowity tłok. Czasami zdarzyło się, że ojciec zawoził nas na zakupy, zostawiał tak na kilka godzin i odbierał, kiedy byliśmy cali obładowani torbami.

Lubiłem chodzić z mamą na zakupy. Zwłaszcza nowych ubrań. Pozwalała mi wybrać co tylko mi się podobało, bez względu na cenę, co uznawałem za normalne, póki nie poznałem... Lucynki.

Wraz z rozkwitającą znajomością z Lucy, zaczynałem doceniać fakt, że mogłem tak wejść sobie do sklepu z obuwiem sportowym i wybrać jakiekolwiek buty, które mi się podobały, nie zważając na to, że dla niektórych kosztowały one fortunę.

Naprawdę zacząłem doceniać to, że rodzice tak ciężko pracowali, żeby zapewnić mi godne życie i możliwość zakupu czegokolwiek tylko chciałem (oczywiście z zachowaniem rozsądku). Nowe buty firmy Nike wyglądały oszałamiająco i bardzo cieszyłem się, że mogłem je zakupić.

Lubiłem tak wracać do domu i układać nowe rzeczy w szafie. Ubierałem się raczej w stonowanych kolorach, kolejne T-shirty były gładkie, bez żadnych głupkowatych nadruków, które zaraz by mi się znudziły. Spodnie były proste, lekko obcisłe, zazwyczaj w kolorze czarnym.

Buty natomiast... byłem fanem kupowania kolejnych modeli. Bardzo często namawiałem mamę, żebyśmy kupili Lucy w ramach prezentu jedną parę porządnych butów i działo się tak zazwyczaj raz na rok, kiedy miała urodziny. Nie mogłem przekonać mamy do tego, żeby kupować jej czasami coś bez okazji, ponieważ ta uznawała to za niestosowane.

Nie widziałem nic niestosowanego w fakcie, że posiadaliśmy więcej pieniędzy niż mogliśmy wydać. Było to dla mnie naturalne, żeby dzielić się nimi, ale może miałem takie odruchy, ponieważ te w rzeczywistości nie były moje. Łatwo mi było tak rozdawać pieniądze na prawo i lewo, ponieważ to nie ja ciężko na nie pracowałem.

Mimo to, cieszyłem się, że mogłem dać Lucy chociaż raz w roku droższy prezent. Firmowe buty wytrzymywały lata, a ta, mimo iż rumieniła się, kiedy dawałem je jej, przyjmowała je ochoczo, ponieważ wiedziała, że samemu nigdy nie byłoby jej na to stać, a w lumpeksach nie zawsze znajdowała obuwie w swoim rozmiarze.

Bardzo chciałbym, żeby każdego było stać na sprawienie sobie przyjemności, nawet jeśli miałoby to być raz w roku. Nie rozumiałem, jak działała równowaga tego świata: dlaczego inni mieli więcej niż potrzebowali, a innym nie starczało na podstawowe potrzeby. Czemu świat działał w tak pokrętny, głupi sposób, każąc tych, którzy na karę w rzeczywistości nie zasługiwali.

Denerwowało mnie to tym bardziej, że nie byłem w stanie nic z tym zrobić. Mogłem pójść do pracy i pomagać innym ludziom, ale samo pomaganie ojcu w polu i szkoła w połączeniu z moim podziurawionym umysłem, wykańczała mnie całkowicie.

Nocami często leżałem, zastanawiając się nad rozwiązaniem problemów świata. Co taki ja mógłbym zrobić, żeby wszystkim żyło się jak najlepiej i niczego im nie brakowało...

...niestety wszechświat nie był skory do dyskusji. Działał brutalnie, nie pozwalając sobie pomóc. Nie pozwalając innym pomóc.

Naprawdę strasznie działało mi to na nerwy. Byłem zbyt wrażliwy na życie w tym uniwersum. I nic nie mogłem z tym zrobić.

***

— I jak ta nowa dziewczynka?

— Jest całkiem w porządku — odpowiedziałem, jedząc kolejną łyżkę czekoladowych płatków z mlekiem.

Diagnoza: bujna wyobraźniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz