Moja twarz już od dziecka wyrażała naprawdę niewiele emocji. Osiągnęło to taki stopień, że rodzice zaniepokojeni zabrali mnie do lekarza, bo przecież inne dzieci cały czas płakały albo śmiały się, a ja wyróżniałem się na ich tle kamienną mimiką.
Od zawsze wiadomym było, że jestem dzieckiem wyjątkowym w każdym aspekcie. Mój rozwój w niczym nie przypominał tego opisywanego we wszystkich poradnikach dla świeżo upieczonych rodziców. Byłem nieszablonowy od zawsze i nie zapowiadało się na to, że miało się to zmienić.
Nie rozumiałem, dlaczego o tak normalne dla mnie rzeczy inni ludzie robili tyle szumu, a w sprawach dla mnie ważnych uparcie zaprzeczali, mocno zaciskając oczy i potrząsając głową.
Nie pamiętam, żebym przez ostatnie naście lat widział na twarzy matki jakieś emocje. Była wiecznie sobą; tą pokorną gospodynią domową, robiącą dookoła męża oraz dziecka. Zero wyrazu twarzy; pusta szmaciana lalka.
To też nie było tak, że jakiekolwiek emocje były w tym domu mile widziane. Często wyglądało to tak, że tylko ojciec miał monopol na cierpienie w naszym rodzinnym gronie. On ciężko pracował, więc tylko jemu przysługiwało narzekanie na ból pleców. Cały dzień spędził w słońcu na polu, więc naturalne, że tylko jego bolała głowa. Naturalnym było również to, że każdy uchyłek od normy (czytaj: kamiennej twarzy), był przez niego srogo karany. Wiecznie byłem za młody; na narzekanie, na życie. Na wszystko miałem jeszcze czas, byłem w pięknym wieku, ale miałem wrażenie, że tego czasu mi ubywało. Dni zlatywały, a ja nadal siedziałem w tym samym miejscu, z tą samą twarzą.
Jedynym momentem, który czasami przelatywał przez moją głowę, co do faktu istnienia nie byłem pewny, był ten raz, jak dziadek (od strony ojca) rzucił się na matkę z nożem.
Właśnie wtedy jej twarz wyrażała coś innego niż tę samą beznamiętną pustość.
O dziadku mówili, że był inny. Nie do końca chciano mi powiedzieć, w czym był inny, ale zawsze czułem, że dziadek mnie rozumiał. Że istniała szansa, że był tak samo inny, jak i ja jestem inny. Że razem byśmy się odnaleźli w tej naszej inności.
Dziadek powiesił się jakiś czas po sześćdziesiątce, chociaż oficjalną wersja brzmiała... inaczej. Aktualnej w sumie nie byłem do końca pewny; zasłyszałem ją, siedząc na górze schodów prowadzących na piętro, kiedy moi rodzice rozmawiali ze sobą w dużym pokoju. Nie byłem jej pewny, ale wydawała mi się bardziej prawdopodobna aniżeli nieszczęśliwy wypadek.
Wyraz twarzy mamy pamiętam do dzisiaj, chociaż do dzisiaj nie wiem, czy cała sytuacja nie była po prostu złym snem; koszmarem, z którego nie mogłem się obudzić.
***
Rano do śniadania ktoś dosypał mi truciznę.
Rękami i nogami zapierałem się, żeby nie zjeść płatków z zatrutym mlekiem, a kiedy osądzający wzrok ojca nie ustawał, zacząłem płakać, co — naturalnie — nie spotkało się z jego aprobatą.
Po szybkim strzale w policzek, nadal zapierałem się, że go nie zjem. Mama patrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem, w którym jak maniak szukałem ratunku, ponieważ była jedyną osobą w tym domostwie, która aż tak nie minimalizowała moich problemów.
Ojciec zasądził brak obiadu dla mnie po powrocie ze szkoły, czym wyjątkowo poszedł mi na rękę; burczenie w brzuchu byłem w stanie przeżyć, ale ten jazgot dochodzący ze środka czaszki paraliżował każdy milimetr mojego ciała. Bałem się wszystkiego: zjeść cokolwiek, obejrzeć się za siebie. Bałem się otworzyć oczy, bo wiedziałem, że nic miłego po tej stronie mnie nie czeka. Że będzie tylko gorzej.
CZYTASZ
Diagnoza: bujna wyobraźnia
General FictionOd dzieciństwa moją diagnozą była bujna wyobraźnia, a dalej było już tylko gorzej... Życie na wsi? Jest spokojniejsze, miasta w końcu nigdy nie śpią. Czasami tylko można wdepnąć w krowi placek. No, może częściej niż czasami. Czym jest jednak krowi p...