Rozdział 13

38 6 41
                                    

Małgosia po wejściu do domu od razu przywitała się z moją mamą i pochwaliła ją za cudowny zapach unoszący się z kuchni (mama zrobiła jabłecznik). Nawet ojciec wstał, zainteresowany kobietą, która zjawiła się w naszych progach.

Rodzice nie rzucili żadnym głupim tekstem i w duchu im za to dziękowałem. Skrzywiłem się jednak wewnętrznie na ubiór Gosi, bo chociaż mi się podobał, nie byłem pewien, co rodzice uważali o modzie prosto ze stolicy: tych poszarpanych spodniach i przykrótkich topach, które odsłaniały pępek. Niedorzecznością jednak byłoby wymagać od jakiejkolwiek kobiety, żeby ubierała się tak, jak ja to uważałem za słuszne. Były własnymi, samodzielnymi istotami, które były w stanie za siebie decydować. Jeśli uznała, że rodzice nie mrugną na jej odsłonięte ciało, to może odrobinkę się przeliczyła, zapewne kazanie dostanę dopiero po jej wyjściu, ale na razie sytuacja nie prezentowała się źle.

Czułem się dziwnie zapraszając ją do swojego pokoju. Dotychczas była tutaj jedynie Lucynka, która nie komentowała moich dziwnych zielonych ścian ani lekko zniszczonego biurka. Małego łóżka i skośnego dachu, który sprawiał, że oboje musieliśmy odrobinę skurczyć się, siadając na łóżku, ale przynajmniej mieliśmy ładny widok przez okno dachowe, które uwielbiałem w momentach, jak padał deszcz.

Było odrobinę niezręcznie i nieswojo. Wiedziałem, że ciężar rozmowy leżał po mojej stronie, że to ja wyszedłem z pochopną propozycją swojej spowiedzi, ale teraz, kiedy siedziała naprzeciwko mnie, przygryzając wargę, miałem ochotę uciec. Albo zapaść się pod ziemię. Zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu.

Wszystko, byleby tylko nie wyszła stąd w momencie, w którym moje usta opuszczą słowa w stylu „prawdopodobna psychoza", „może autyzm?" i „od małego było coś ze mną nie tak, ale nikt nie chciał mnie słuchać".

— Hej — rzuciłem i zaraz zaśmiałem się nerwowo. W końcu już się witaliśmy, ale atmosfera, którą mógłbym ciąć niczym łby kur na niedzielny rosół, mnie wykańczała.

— Hej — odpowiedziała i uśmiechnęła się.

Długo siedzieliśmy w ciszy, podczas której patrzyłem się na jej lekki rumieniec (to makijaż czy naprawdę zrobiła się czerwona przeze mnie?) i dołeczki w policzkach, kiedy uśmiechała się z lekka niezręcznie. Siedziałem tak w tych dołeczkach, marząc o tym, żeby szczelnie mnie otuliły, pochłonęły całkowicie i pozwoliły zniknąć w miękkiej fakturze jej skóry.

— Wolisz, żebym zaczął od początku czy powiedział to wprost? — Odważyłem się zacząć, ale w rzeczywistości ciągle miałem ochotę się z tego wycofać.

Naprawdę mógłbym wymyślić jakąś głupotę, jako pretekst, dlaczego ją tutaj ściągnąłem. Okłamanie jej w tej sytuacji nie wydawało mi się niczym złym, zwłaszcza, kiedy głowę zaczęła zalewać fala powątpiewania: czy dobrze oceniłem jej osobę, czy zrozumie to, co trapiło mnie od dziecka?

Wydawało mi się, że tak. Że zrozumie. Ale nie mogłem powstrzymać trzęsących się dłoni czy gęsiej skórki, jakby do pokoju wpadało arktyczne powietrze, mimo że mieliśmy około dwadzieścia stopni na plusie.

Było ciepło, a ja trząsłem się jak galareta. Kończyny były wiotkie i dzięki Boże, że siedziałem, bo chyba zemdlałbym pod ciężarem ciała, które nagle zdawało się być niesamowicie ciężkie.

Miałem pewność, że jeszcze chwila tej niepewności i upadnę na ziemię, smagany biczami nadchodzącego ataku paniki. Od totalnego odklejenia dzieliła mnie bardzo cienka granica, na której balansowałem jak pijany, co rusz przechylając się na stronę absolutnego szaleństwa.

Diagnoza: bujna wyobraźniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz