Rozdział 38 R

2.3K 102 36
                                    

Rita 38


Przenoszę wzrok na ojca i przez chwilę żałuję, że to zrobiłam. Nie ma w nim niczego o co prosiła mama. Nie ma w nim miłości, zrozumienia i akceptacji. Spodziewałam się tego, a jednak jego palący wzrok wywierca mi dziurę w brzuchu. Najgorsze jest to, że nie jest skierowany jedynie do mnie, ale również do mamy. O Dorianie już nawet nie wspomnę. Gdyby mógł zabić spojrzeniem, brunet leżałby już w kałuży krwi u mych nóg.

- Kochani – kontynuuje mama gdy znaleźliśmy się na równi z nią. -  Moją córkę Ritę i syna skłóconej delikatnie mówiąc z nami rodziny, Doriana Russo połączyło uczucie o którym przed chwilą wam wspominałam, dlatego postanowili dać sobie szansę. A my zawarliśmy rozejm między naszymi rodzinami, aby mogli pielęgnować łączącą ich miłość – Mama zakończyła patrząc na ojca, który zaciskał obie pięści.

Po Sali rozniósł się gwar rozmów cichszych i głośniejszych. Wszyscy są zaskoczeni, bo zapewne nikt nie spodziewał się czegoś takiego, chociaż jeszcze niedawno plotkowano o tym po naszym tańcu, ale chyba nie brano takiej możliwości na poważnie. Nie liczono na rozejm miedzy naszymi rodzinami i chociaż szepty nie ustają ja nie mogę się na nich skupić.

- Już dobrze, śliczna. Oddychaj, najgorsze za nami – powiedział Dorian i zgarnął mnie w swoje ramiona, ale nie jestem wstanie odwzajemnić uścisku.

Widziałam spojrzenie ojca. Wiem co ono oznacza. Nie wybaczy nam, że tak z niego zadrwiliśmy. Jest wściekły, że mama ośmieliła się go tak potraktować. I bardzo się boję, że to odbije się na ich małżeństwie. Nie chciałam im zaszkodzić. Naprawdę nie chciałam, a teraz mam wrażenie, że przeze mnie ich związek nie przetrwa.

- Nie mogę. On nas zabije – wyszeptuję naprawdę tak myśląc, będąc w chwilowym otępieniu, uwięzioną między jawą, a snem.

- Dość tego przedstawienia! – głośny krzyk ojca, a potem strzał pistoletu, który wywołał piski przerażenia sprawił, że oprzytomniałam. – Wynocha stąd! Wszyscy! Ale już! – darł się  wniebogłosy, zachowując jak obłąkany.

Ojciec długo nie musiał czekać na reakcję. Ludzie rzucili się do wyjścia, a jedynie nasze rodziny i osoby z nami powiązane zostały w środku. Patrzyłam na to z przerażeniem, bo obmyślałam różne możliwe scenariusze jak zareaguje, ale na pewno nie taki. Wiedziałam, że będzie zły, rozczarowany, ale to co w nim dostrzegam nie ma nic wspólnego z tym co obstawiałam.

- Co to kurwa ma znaczyć?! – zapytał warcząc wskazując bronią na mnie i na Doriana – Złaźcie z tego, ale już! – wzdrygam się przestraszona jego agresją skierowaną w naszą stronę.

- Spokojnie, Rita – Dorian próbuje mnie uspokoić, widząc że się boję.

Pociąga mnie za rękę, ale nie pozwala stanąć na równi ze sobą. Zasłania mnie własnym ciałem i schodzimy z tego przeklętego podestu. Dłoń Doriana jest taka jak zawsze. Szorstka i zimna. Moja natomiast jest rozgrzana i ocieka potem.  A wszystko przez to, że boję się tego co tu się za chwile rozegra.

- Opuść broń, Moretti – powiedział nagle Emilliano celując do mojego ojca.

W ogóle wszyscy do siebie mierzą z broni. Wujkowie, Matteo, Cristiano i mężczyźni z rodziny Doriana. Każdy był na czyimś celowniku.

Mężczyźni z zaciętymi wyrazami twarzy stali nie wzruszeni, gotowi do pociągnięcia za spust, a kobiety zdezorientowane i przerażone stały z otwartymi ustami nie wiedząc jak się zachować. Czy coś zrobić, czy poczekać na przebieg wydarzeń.

- Nie mam zamiaru! – rzuca do niego ojciec trzymając na muszce Doriana. – To z nim się pieprzyłaś? On był na tym cholernym zdjęciu? – zapytał mnie przekrzywiając głowę w bok, by mógł mnie dostrzec zza pleców bruneta.

- Tato, proszę – łkam, błagając go by się opamiętał. By nie zrobił czegoś, czego potem będzie żałował.

- Odpowiedz! – wydarł się.

- Tak, to byłem ja – potwierdził, Dorian napinając mięśnie chcąc wyglądać na postawniejszego niż w rzeczywistości jest.

- Jak mogłem być taki głupi i się nie domyśleć – prychnął ojciec. – Widziałem jak się na nią gapisz, ale nie sądziłem, że  jesteś aż takim idiotą.

- Kocham, Ritę. Jeśli uważasz mnie z tego powodu za głupca i idiotę to trudno. Nie wyrzeknę się twojej córki.

- Milcz! Nie chcę tego słuchać! Już dawno powinienem cię zabić!

- To nie jego wina! – krzyczę wystraszona jego ostatnim zdaniem.

- Luca, porozmawiajmy spokojnie – mama podchodzi do niego pewnie, ale nam wątpliwości czy w tym momencie to dobry pomysł.

- Nie masz prawa mówić mi co mam robić! – rzuca do niej z pretensją w głosie. – Wiedziałaś, wiedziałaś od samego początku i nic mi nie powiedziałaś tylko urządziłaś ten cyrk.

- Młodzi się pogubili – wtrącił Emilliano.

- A więc tak to sobie wymyśliłeś Russo – prychnął Luca – Nasłałeś synalka ma moją córkę.

- To twoja córką uwiodła, Doriana – odgryza się mężczyzna – Kazałem mu to zakończyć jak tylko się dowiedziałem.

- Dlaczego ci nie wierzę?

- Nie obchodzi mnie czy mi wierzysz, czy nie. Mówię prawdę. Dorian przyznał mi się w dniu, w którym wrócili po porwaniu.

- I nic mi kurwa nie powiedziałeś?! Nic nie zrobiłeś by temu zapobiec?! – wyrzuca bardziej rozjuszony.

- Sądziłem, że postawiłem sprawę jasno. Dorian miał zakończyć spotykać się z Ritą – odpowiada ze spokojem Emilliano. O dziwo on potrafi trzymać nerwy na wodzy.

Rozumiem już jednak ostatnie zachowanie Doriana. Był zły, bo ojciec nie przyjął dobrze do wiadomości naszego związku. Ale na pewno nie zachowywał się tak jak mój ojciec w tej chwili.

- Ja to zakończę, gdy wszystkich was powybijam! – rzucił Luca zmieniając kierunek broni z Doriana na Emilliano. – Jakieś ostatnie słowa?

- Tato nie rób tego – powiedziałam wyrywając się brunetowi i stając przed jego ojcem.

Stoję naprzeciw człowieka, który mnie wychował i który dbał o mnie od pierwszych dni mojego istnienia. Był przy mnie gdy wypowiadałam pierwsze słowo, gdy z trudem stawiałam pierwszy krok i uczyłam się życia.

Stoję naprzeciwko człowieka, który powinien cieszyć się moim szczęściem, a zamiast tego chce mnie tego pozbawić.

- Rita, odejdź od niego – rozkazuje ojciec.

- Nie mogę – wypowiadam czując niepewność. Nie wiem co postanowił. Jaka decyzję podejmie. Ale wiem jedno. Nie mogą pozwolić, by skrzywdził kogoś z rodziny Doriana. To by zniszczyło wszystko. Zniszczyłoby nasza miłość.

- Jeden zero Moretti – prychnął Emilliano unosząc broń na wysokość głowy ojca, ale w tym momencie Dorian zasłonił mu cel.

- Jeden, jeden Russo – Luca uśmiechnął się cwanie. – I co teraz zrobisz? Twój syn zasłonił mnie całego, ale Rita ciebie już nie.

- Błagam uspokójcie się. Usiądźmy, porozmawiajmy. Dogadamy się jakoś – mama ponownie postanowiła spróbować swych sił.

- Był czas na rozmowy. Nie wykorzystaliście tego, a w zamian chcieliście zrobić ze mnie pośmiewisko. Wy... Moja rodzina... Czyj to w ogóle był pomysł? – ojciec rozejrzał się dookoła. – Sara – wysyczał widząc jej uciekający wzrok. – Mogłem się tego spodziewać.

- Luca, wysłuchajmy nasze dzieci. Skoro wiedzieli jakie ponoszą ryzyko to musi łączyć ich prawdziwe uczucie – Tym razem przemówiła Olivia.

- Nie pozwolę, aby moja córka związała się z kimś z waszej rodziny! – ojciec burczy nieustępliwie – Czas to zakończyć – dodał niewzruszony.

- Ritaaa!!! – krzyk Doriana, huk broni i ciężkie ciało bruneta powaliło mnie na ziemię.

Nie wiem co potem się stało, bo lekko mnie zamroczyło przez spotkanie z twardą nawierzchnia. Nie wiem kto do kogo strzelał, bo odgłosów wystrzelonych naboi było tak dużo, że ciężko było mi cokolwiek zarejestrować, zwłaszcza, że ciągle byłam przygnieciona Dorianem, który nie myślał, by ze mnie zejść, pewnie chcąc mnie osłonić.

- Dorian, zejdź ze mnie – mówię przerażona gdy wszystko ucichło. Nie ma już pisków kobiet i huków broni, a zamiast tego po chwili pojawiło się zamieszanie wśród zebranych. – Dorian możesz już wstać – Ale on dalej leży... Nieruchomo. – Dorian!!!! – wykrzyczałam zdając sobie sprawę co to oznacza...


Później wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Emilliano ściągnął ze mnie nieprzytomnego bruneta, którego ubranie było już przesiąknięte krwią. Ktoś wezwał pogotowie, a następnie zabrano go do szpitala w którym wszyscy czekamy.

Nie wiem kto pociągnął za spust. Nie znam tego człowieka, ale gdy ktoś od nas go zastrzelił Emilliano bezcześcił jego zwłoki okładając pięściami i wyzywając od zdrajców. Coś mi mignęło między rozmowami, że to jakiś jego wspólnik. Reyes czy jak mu tam. Podobno nawet nie był zaproszonym i nie wiadomo skąd wziął się na balu, ale to już nie istotne. Istotne jest to, że Dorian walczy o życie.

- Rita, kochanie... – mówi mama ostrożnie biorąc mnie w swoje ramiona pod blokiem operacyjnym.

Ja jednak nie reaguję. Nie jestem w stanie nic z siebie wydusić. Pochłonęła mnie rozpacz, która od godziny nie ustąpiła ani na moment. Nie nadążam już wycierać łez, więc nawet tego nie robię.

Czuję jak pomału opadam z sił. Jak serce przestaje bić, a płuca oddychać. Jakby ciało nie chciało już żyć. I taka jest prawda. Bo bez Doriana nie mam po co żyć na tym świecie. Bez niego nie ma mnie.

Dlaczego musiał osłonić mnie własnym ciałem? Dlaczego to zrobił? Dlaczego nasza miłość jest wystawiana na tak ciężkie próby? Czy naprawdę nie dane jest nam być razem?

Osuwam się załamana na podłogę i opieram na niej dłonie, spuszczając głowę. Proszę Boga, by Dorian przeżył, że obiecuję, iż zrobię wszystko jeśli tylko go uratuje. Jeśli Jego wolą jest byśmy byli osobno, to ją wypełnię, ale niech mi go nie zabiera. Nie w taki sposób...

Unoszę głowę wpatrując się w ludzi przed sobą. Jest tu całą rodziną moją i Doriana. A jednak mogą się zjednoczyć i przebywać wspólnie w jednym pomieszczeniu bez chęci mordu jedno na drugim. Jest nawet mój ojciec. Ojciec przez którego mój ukochany teraz walczy o życie. Gdyby nie jego wrogie nastawienie do naszego związku może można było uniknąć tragedii, która się rozegrała. Zamiast skupić się na prawdziwym zagrożeniu to skierował swój gniew na nas. Gdyby tylko nasi ojcowie nie byli tacy uparci wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej...

Dorian nie leżałby na Sali operacyjnej walcząc o życie. Byłby zdrowy i pełni sił.

- To wszystko wasza wina – mówię do siebie patrząc na dwóch Donów. – To wszystko wasza wina... – powtarzam głośniej – To wasza wina!...Wasza! – wrzeszczę podbiegając do ojca i okładając jego klatkę piersiową pięściami.

- Rita uspokój się – chwyta moje imię odrywając mnie od siebie.

- Nie dotykaj mnie! – wyrywam mu się.

- Rita, Dorian jest silny – mówi Emilliano stający obok ojca. Teraz to robią! Żałosne, że teraz potrafią stanąć ramię w ramię i nie próbować się zabić.

- Jesteście z siebie zadowoleni?! – krzyczę przeskakując spojrzeniem z jednego na drugiego. – Gdyby nie wasza chora ambicja władzy i dominacji Dorian nie musiałby być w tej chwili silny! Nie musiałby walczyć o życie! To wy do tego doprowadziliście!

- Kochanie... – mama dotyka mojego ramienia.

- Zostawcie mnie! Zostawcie mnie wszyscy! – wrzeszczę rwąc sobie włosy. Zachowuje się nie mniej oszalała jak jeszcze niedawno ojciec, ale mam to w dupie co sobie o mnie pomyślą. – Jeśli coś mu się stanie to osobiście was pozabijam! – grożę im.

- Rita... – Melisa znów się odzywa, ale urywa gdy słychać otwieranie się drzwi od bloku operacyjnego, z których wybiega młoda kobieta z telefonem przy uchu.

- Doktorze, potrzebujemy pana, natychmiast – mówi niezbyt głośno, ale ja wszystko słyszę. – Tracimy go... Tak biegnę po dodatkową krew – potwierdza, a ja już nie skupiam się na niczym innym jak na sensem jej słów.

Krew ze mnie odpływa, gdy dochodzi do mnie o czym mówiła i robi mi się ciemno przed oczami. Przytrzymuję się ściany i nie reaguje na ludzi dookoła, którzy zaczynają przeklinać, a kobiety głośniej płakać załamane tym co słyszały. Nie skupiam się na nich. Nie patrzę w ich stronę. Wbijam wzrok w podłogę i powtarzam najistotniejsze zdanie:

Tracimy go...
Tracimy go...
Tracimy...

Ocknąwszy się po chwilowym szoku, wywołanym słowami pielęgniarki nie wiele myśląc rzucam się biegiem w stronę bloku operacyjnego i mijam drzwi które powinny być zablokowane, ale pielęgniarka nie zrobiła tego zapewne przez pośpiech.

Wpadam do Sali na której jest mnóstwo personelu medycznego w zakrwawionych kitlach i zatrzymuję się jak zamurowana.

Ekran monitora wskazuje zieloną, poziomą linię przez całą długość. Żadnego innego zapisu... Tylko równa linia i przeciągliwy dźwięk. Dźwięk i obraz które doszczętnie roztrzaskują moje serce. Serce, które również przestaje bić.

- Co ona tu robi? Tu nie wolo wchodzić – ktoś krzyczy, a jeszcze ktoś inny przykład do ciała Doriana defibrylator, które unosi się i bezwładnie opada.

Pozioma kreska i ten okropny dźwięk...

- Jeszcze raz! – nakazuje jeden z lekarzy i Dorian znowu unosi się i opada.

Pozioma kreska i ten okropny dźwięk...

- Ostatni!

Pozioma kreska i ten okropny dźwięk...

Wybiegam nie chcąc dłużej widzieć go w takim stanie. Nie chcąc mieć przed oczami jego ciała pod aparaturami i wśród zakrwawionych medyków.

Nie zważając na nikogo gdy docieram na korytarz biegnę dalej. Żadne krzyki i wołania mnie nie zatrzymują. Nie mam po co się zatrzymywać i nie mam dla kogo żyć. Przecież Dorian i ja to jedność. Oboje stanowimy nierozłączną całość. A całości nie wolno rozdzielać. Nie wolno i już!

Będąc na zewnątrz spoglądam w prawie ciemne już niebo i łapię głęboki oddech. Jestem pewna, że mój ukochany tam na mnie czeka.

- Wiem, że tam jesteś kochanie. Idę do ciebie – mówię pewnie i ruszam prosto pod koła nadjeżdżające samochodu...

Krzyk, pisk, uderzenie i huk...

- Rita! Rita coś ty zrobiła!? – słyszę zrozpaczony głos matki i czuję jej dłonie na swoich policzkach.

Mówi do mnie coś jeszcze, ale nie rozumiem sensu jej słów. Jedyne czego teraz chcę to być już blisko Doriana. Nic innego nie ma znaczenia.

- Rita, błagam nie odchodź – tym razem to ojciec mówi załamanym głosem – Zrobię wszystko co chcesz, tylko wróć do nas.

Za późno... Nie można już nic zrobić. Moje oczy robią się coraz cięższe, a ból zaczyna odchodzić w zapomnienie. Dopada mnie błogi stan. Już nic nie widzę...Nic nie słyszę... I nic nie czuję... To takie dziwne, a zarazem przyjemne, gdy nie czujesz żadnego bólu...Fizycznego i psychicznego. Gdy nikt ani nic nie jest w stanie cię skrzywdzić...

Idę do ciebie najdroższy...

Gdy tylko o nim myślę, Dorian pojawia się przede mną z wyciągniętą ręką.

- Chodź, śliczna. Teraz już będziemy mogli być razem – mówi z uśmiechem, który tak bardzo kocham, na co ochoczo przyjmuję jego dłoń i zaczynamy kroczyć przed siebie otuleni ciemnością...



~~~ Dwoje ludzi miłością na ziemi   
       Złączonych,
      Nienawiścią ojców jest
        Rozłączonych,
      Lecz miłość od nienawiści znacznie
       Silniejsza,
     A dusze wciąż pragną dalszego
       Złączenia... ~~~





Wbrew zasadom ( Seria mafijna #3 )Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz