Mike Wheeler
Trwało drugie spotkanie klubu D&D. Z każdą chwilą nasza szansa na wygraną z czarnym charakterem gry malała. "Cholera!" Wykrzykiwał Dustin, gdy Lucas wyrzucił słabą dziesiątkę. Złośliwość rzeczy martwych. Postać Sinclaira jako wojownik walczyła przy użyciu umiejętności, strategii i taktyki. Wojownicy byli silni w obronie, a przez nieudany rzut kostką straciliśmy wiele punktów życia. Byliśmy bliscy przegranej.
– Wygląda na to, że obsraliście zbroje – zadrwił Eddie, Mistrz Podziemi. Zanim poznaliśmy Munsona, to zazwyczaj ja nim zostawałem i prowadziłem rozgrywkę. Choć nie mogłem mu tego przyznać, był ode mnie zdecydowanie lepszy w opowiadaniu scenariuszy i czuwaniu nad wszystkimi aspektami gry.
Nasz los leżał w rękach Chrissy. Nie ufałem jej umiejętnościom nawet w kwestii rzutu głupią kostką, która tamtego dnia robiła nam na złość. Energicznie potrząsnęła nią w dłoniach i wyrzuciła na stół, zaciskając pomalowane niebieskim cieniem powieki. Nawet Mistrz Podziemi spoglądał na ten mały przedmiot z nadzieją w oczach. Zacisnąłem dłoń Willa, patrząc w napięciu na odbijające się ścianki kostki.
Wypadł krytyk, maksymalna liczba.
– O Boże – powiedziała z niedowierzaniem Chrissy. – UDAŁO SIĘ?! UDAŁO SIĘ!
– KRYTYK!!! – krzyczał rozradowany Dustin, podskakując i obejmując ramieniem naszą bohaterkę, jedyną dziewczynę w tym towarzystwie, i Lucasa.
Uniosłem rękę Willa w triumfie, uśmiechając się przy tym szeroko.
– Szczęście początkującego. – Eddie teatralnie wywrócił oczami. Jednak zaraz po tym posłał blondwłosej radosny uśmiech. – Jestem z ciebie dumny. Nawet nie wiesz, jak. – Wstał od stołu i wszedł na scenę. Przechadzał się po niej luźnym krokiem. – Moje owieczki, czas tego spotkania niestety dobiega końca. Słabo wam idzie pokonywanie antagonistów. Cholernie słabo. Ale dzielnie walczyliście o swoje i odnieśliście sukces. Moje gratulacje dla Chrissy, która... Ej, gdzie ona?
Nagle zauważyliśmy, że dziewczyna zniknęła z sali teatralnej. Chwilę temu cieszyła się z wygranej i nie miała powodu, by się ulotnić przed zakończeniem spotkania. Popatrzyłem ze zdziwieniem na Willa. Wyglądał na przestraszonego. Jednak nie tak przestraszonego, jak osoba, która właśnie zauważyła czyjeś zniknięcie.
– Bez żartów – powiedział Eddie, zeskakując ze sceny. – Wheeler, Byers, idziecie ze mną.
Pociągnąłem Byersa za nadgarstek i poszliśmy za Munsonem. Na szkolnym korytarzu oświetlonym żółtawym światłem było całkiem pusto. Ani śladu po dziewczynie. Rozdzieliliśmy się.
"Chrissy?" Wołałem jej imię, chodząc po opustoszałych korytarzach. Sprawdziłem każde miejsce. Nawet te mniej oczywiste. Oświetlenie mrugało dziwnie, gdy kierowałem się po schodach do góry.
Niespodziewanie natrafiłem na Willa, kierując się na najwyższe piętro budynku.
– Cicho – szepnął. – Słyszałem tam coś.
Głucha cisza.
– Wydawało ci się – stwierdziłem, gdy nagle rozległo się ciche szlochanie. To musiała być Chrissy.
Znaleźliśmy dziewczynę w schowku ze starymi książkami przy bibliotece. Siedziała skulona na zimnej podłodze, trzęsąc się cała. Zupełnie tak, jak Will, gdy znalazłem go Halloweenowej nocy całkiem roztrzęsionego. Po tym, jak zobaczył wizję z drugiej strony. Stamtąd, gdzie jest jak tutaj, tylko ciemno i pusto.
– Chrissy? – Przykucnąłem i położyłem dłoń na jej ramieniu. – Co się stało? – Na te słowa dziewczyna ocknęła się i popatrzyła na nas przestraszona.
– O Boże, przepraszam. Przepraszam – mówiła szybko piskliwym głosem, ocierając łzy rękawami błękitnej bluzy. – Widziałam coś i... Och, gadam jak jakaś pomylona. Nieważne, już dobrze. To pewnie z głodu. Zaczynam wariować. Przepraszam – powtórzyła.
– Już dobrze, nic się nie dzieje – uspokajał ją Will i pomagał podnieść się z podłogi. – Pójdziemy do Eddiego i odwiezie cię do domu, dobrze?
Sam nie wiem, dlaczego byli ze sobą tak blisko. Bałem się, że Chrissy rozumie go lepiej ode mnie. Bałem się, że to ona pierwsza dowiaduje się o jego problemach, nie ja. Widzi go, gdy jest źle i gdy jest dobrze. Chrissy, Max, ktokolwiek, nie ja. Gdy miałem każdego, nie obchodziło mnie, co z nim się dzieje. Teraz mogłem stracić każdego, tylko nie jego. Byłem głupi. Głupi, głupi, głupi, głupi.
*
Klub Ognia Piekielnego sprzątał salę teatralną, wówczas Eddie odwoził Chrissy do domu. Munson bardzo przejął się stanem dziewczyny. Traktował ją inaczej niż innych. Zależało mu na dziewczynie, na którą nie powinien nawet spoglądać.
– I tak po prostu siedziała w schowku? – Dustin zmarszczył brwi. Wrzucał figurki postaci gry D&D do kartonowego pudełka. Odłożył je do większego pudła podpisanego czarnym markerem "Klub Ognia Piekielnego". Na kartonie widniały też napisy takie jak "Zabijcie się", "Eddie Munson jest sexowny".
– Dustin, ona była przerażona. – Podałem mu planszę do gry.
– Liceum bywa straszne – wtrącił się Lucas.
– Dupki z was. – Przewróciłem oczami.
Sinclair prychnął śmiechem i spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
– Kto to mówi? Twoja BYŁA dziewczyna się do ciebie odzywa? – zadrwił.
– A do ciebie? Teraz to ja jestem tym złym? Nastka unika całej drużyny. Jakbyśmy jej już wcale nie obchodzili. To my ją uratowaliśmy. My pozwoliliśmy jej stać się częścią drużyny. Mogła skończyć w laboratorium i rozjebać sobie mózg do reszty.
– Mike, to ona uratowała NAS. W tym cholernym lesie mogła trafić na kogokolwiek, a my żylibyśmy zwyczajnym życiem i nie znaleźlibyśmy Willa ani nie uratowali świata dwa razy. Ona odwaliła całą robotę, a teraz woli jakąś Angelę Pudernicę od nas. I to wszystko przez...
– Potrzeba czasu – odezwał się Will, pociągając za dźwignię służącą do zasłonięcia kurtyny, która opadła, zasłaniając scenę. – Jeśli takie jest przeznaczenie, wszystko wróci do normy. Każdy przemyśli sobie wszystko i będzie jak dawniej, prawda? Wy, Nastka, Max i ja.
– Przekonamy się – powiedział Sinclair.
*
Niebo było ciemne i zachmurzone. Moje dłonie i czerwieniały od zimnego powietrza. Wcisnąłem je do kieszeni sztruksowej kurtki nałożonej na wełniany sweter. Wracałem z Willem drogą przez las. Tego dnia postanowiłem go odprowadzić. Nie chciałem, by wracał po ciemku. Gdzieś z tyłu głowy czułem lęk, że ta ciemność znów go zabierze.
– Wszystko dobrze? – zapytałem, gdy minęliśmy jezioro, bo wiedziałem, że sam nie poruszyłby tego tematu. – Byłeś jakiś taki nieobecny.
– Chyba tak.
– Chyba?
– Nie przejmuj się tym – powiedział markotnie.
– Chciałbyś mi o tym powiedzieć? – Zapytałem z nadzieją, że zechce mi się zwierzyć. Potrafiłem zauważyć, że coś go trapi, jednak nie zawsze potrafił to przede mną przyznać.
– To skomplikowane. Wiem, że dzieje się coś złego, choć nie widać tego gołym okiem. Czuję to. Cholera, muszę brzmieć jak idiota.
Zmarszczyłem brwi w zastanowieniu. Dlaczego miałoby dziać się coś złego? Chwyciłem go za ramię, zatrzymując. Pomimo ciemności dostrzegałem smutek w jego zielonych oczach.
– Will, posłuchaj. Wszystko z tobą w porządku. Nie ma w tobie niczego złego. Nie ma niczego do naprawienia. Dobra? Lubię cię takim, jakim jesteś i nie chcę cię stracić. – powiedziałem na jednym wdechu. Powiedziałem to, co sam potrzebowałem w tamtym momencie usłyszeć. Chciałem, aby myślał o mnie w podobny sposób.
– Wiem – odpowiedział przyciszonym głosem. – Też nie chcę cię stracić.
Trochę dłuższy rozdział. Mam nadzieję, że się podoba <3
CZYTASZ
Drogie marzenia - Byler
Fanfic"Tak wielu z nas musiało żyć z tym, co zrobili, bądź z tym, czego nigdy nie zrobili. Z tym, co się nie udało, z tym, co w danej chwili wydawało się właściwie, ponieważ nie potrafiliśmy przewidzieć przyszłości." - John Green, "Szukając Alaski" począ...