Rozdział 19

342 53 6
                                    

And I know your devils

I know them by name

When you look my way

Oh I'm not afraid

– Digital Daggers In Flames

Julia

Tata rzadko do mnie dzwonił w godzinach pracy. To była taka niepisana reguła między nami. Tym bardziej się więc zdziwiłam, gdy w piątek w porze lunchu zobaczyłam połączenie od niego. Odbierając, od razu nastawiłam się więc na najgorsze.

– Hej tatku, coś się stało?

– Nie, nic z tych rzeczy... – odpowiedział, ale brzmiał na dziwnie rozkojarzonego. – Chociaż może i się stało.

Zaalarmowana jego tonem, wstałam od biurka i schowałam się w jednej z budek telefonicznych.

– Możesz trochę jaśniej? – zapytałam.

– Marta opowiedziała mi o waszej ostatniej kolacji.

Odetchnęłam głęboko i zamknęłam oczy. Poczułam się trochę jak nastolatka, która właśnie coś przeskrobała. A trzeba było przyznać, że moje początki z macochą wcale nie były takie kolorowe. Tata nie raz musiał już łagodzić moje spory z Martą.

– To doprawdy głupia sprawa, nie masz się czym przejmować – zapewniłam go. Nie rozmawiałam z macochą i siostrą od tamtej nieszczęsnej kolacji. Wcale się też do tego nie spieszyłam.

– Wiesz, że Marta chce dobrze...

– Wiem – przerwałam mu. – W tym właśnie cały problem, tato. Nie mam pięciu lat, muszę sama dojść z tym wszystkim do ładu.

– A Artur?

To pytanie zupełnie mnie zaskoczyło. Przysiadłam na brzegu stolika w salce i wyjrzałam przez okno. Nawet o tej porze w tej części miasta był duży ruch.

– Artur mi pomaga – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Jest bardziej wyrozumiały niż powinien po tym, co mu zrobiłam.

– Nic nie dzieje się bez powodu, Jula. Może tak właśnie miało być?

Pomyślałam o Arturze i jego piosenkach lecących w radiu. O barze, a wkrótce – dwóch barach. Gdy ja chowałam się we własnym mieszkaniu, Artur nie tkwił w miejscu. Rozwijał się. Dojrzał. A może raczej – oboje dojrzeliśmy do tego, by teraz robić wszystko, żeby tym razem się nam udało. Nawet jeśli wciąż się bałam i popełniałam głupie błędy.

– Może – westchnęłam ciężko.

– To ty zawsze bardziej wierzyłaś w przeznaczenie z nas dwojga.

Skrzywiłam się do własnego odbicia w szybie. To akurat była prawda. Wiara w przeznaczenie utrzymywała mnie na powierzchni po śmierci mamy, bo ona też w nie wierzyła. Nawet wtedy, gdy nikła w oczach.

– Tato, co dokładnie próbujesz mi powiedzieć? – zapytałam wprost, zerkając na zegarek. Za kilka minut miałam spotkanie.

– Że nie zgadzam się z Martą i Darią. Rób tak, żeby było ci lepiej. We własnym tempie. Twoja mama też potrzebowała czasu.

Pod wpływem chwili zrobiłam coś, co powinnam była już dawno zrobić:

– Ponoć Artur obiecał ci dobrą whisky. Wyskoczyłbyś z córką na drinka?

– Kiedy tylko zechcesz.

Umówiłam się z tatą na następny tydzień. Zapowiedziałam też z wyprzedzeniem, że na niedzielnym obiedzie się nie pojawię. Ani trochę nie miałam ochoty na konfrontację z macochą i siostrą. Przynajmniej na razie.

Blask zgaszonych świateł [dawniej Słodkie pożądanie] /ZawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz