Rozdział 11

572 41 4
                                    

Następnego  dnia obudziłem się na podłodze ciemniej piwnicy. Otworzyłem mozolnie oczy przypominając sobie wczorajsze wydarzenia. Sięgnełem ręką po telefon który pokazywał 05:16. Westchnełem cicho opadając na zimną podłogę. Znów ten sam sen. A raczej koszmar? Nie mogłem pozbyć się go z mojej głowy dlatego co noc budziłem się z przerażeniem. Chociaż mój pajęczy dreszczyk nie dawał mi o sobie znać to rozglądnęłam się w poszukiwaniu jakiegoś zagrożenia. Jednak nic takiego nie znalazłem. Przymknąłem powieki ze zmęczenia z nadzieją że uda mi się zasnąć jednak po tego typu snach nigdy mi się to nie udawało. Leżałem jeszcze przez chwilę licząc brudne plamy na suficie. Wstałem powoli podnosząc sie z podłogi i udałem się na górę do mojego pokoju. Wziełem czyste ubrania i poszłem do łazienki. Weszłem pod prysznic i umyłem się pod zimnym strumieniem wody. Sam nie wiem dlaczego ale zimna woda działała na mnie odstesowująco. Powoli wyszedłem z kabiny i wytarłem się starym ręcznikiem, który przy każdym pocieraniu nieprzyjemnie drażnił moje ciało. Ubrałem swoje ulubione szare dresy oraz zwykły krótki podkoszulek który dostałem kiedyś od cioci May na urodziny. Nie miałem pojęcia jakim cudem był na mnie jeszcze dobry ale można powiedzieć że rosną razem ze mną. Umyłem jeszcze zęby i z odrazą spojrzałem w lustro chociaż musze przyznać że nie wyglądałem najgorzej to i tak czułem obrzydzenie patrząc na swoje odbicie. Widziałem cały czas na swoim ciele ręce mojego opiekuna. Momentalnie zamknełem oczy a na te wspomnienia zaczęło robić mi się niedobrze Jak ja mu mogę pozwalać żeby tak mnie traktował? Ale co ja miałem zrobić? Postawienie nie wchodziło w grę. Byłem słaby. Przeraźliwie słaby, nawet jako Spider-Mana. Powinienem przecież być mu wdzięczny za to że mam gdzie mieszkać i nie gnije w żadnym sierocińcu lub u jakiegoś psychopaty. Powinienem dziękować za take życie. Przecież niektórzy mają owiele gorzej a ja potrafię się tylko użalać nad sobą.

- Jestem do niczego! Do niczego się nie nadaje! Jestem tylko nic nie wartm śmieciem który nic nie potrafi! Jestem tak cholernie strasznie słaby!- wykrzyczałem do swojego odbicia po czym spuściłem głowę. Zacisnąłem ręce w piąstki i już po chwili wstrząsnęła mną fala szlochu. Nie tamowałem łez bo wiedziałem że tego właśnie potrzebowałem. Potrzebowałem się komuś wypłakać i wyrzuć z siebie wszytsko co leżało mi na sercu jednak płakanie w samotności musiało mi niestety wystarczyć.
- D-dlaczego?... - mówiłem prawie krztusząc się łzami - P-przepraszam ciociu... przepraszam... tak strasznie cię  przepraszam... . T-tak bardzo mi ciebie b-brakuje... potrzebuję cię ciociu... tak bardzo mi cię brakuję... N-nie mam już po co ż-życ i tak nikt mnie nie c-chce... jestem tylko c-cieżarem dla Pana E-evansa... pewnie go prowokuję do tego co mi r-robi... j-ja już nie c-chce... n-nie chce tak żyć... n-naprawdę... n-nie chce - upadłem na kolana chowając twarz w rękach. Łzy nieopanowanie spływały po moich policzkach a całe moje ciało lekko drżało. Jednak wiedziałem że nie był to atak paniki ani nic z tych rzeczy. To był zwykły upust emocji. To wszystko było już dla mnie po prostu za dużo...

Wstałem powoli podtrzymując się umywalki. Przemyłem swoją zapłakaną twarz po czym spojrzałem ponownie na swoje odbicie. Wyglądałem jeszcze gorzej niż wcześniej. Westchnełem cicho po czym jak gdyby nigdy nic wyszedłem z łazienki. Sięgnełem po plecak po czym zszedłem do kuchni. Otworzyłem lodówkę w której było jedno wielkie NIC. No cóż kolejny dzień głodowania. Dam radę. Byłem już naprawdę głodny bo od paru dni nic nie jadłem jednak nie mogłem na to nic poradzić bo nie miałem przy sobie nawet złotówki. Moim ratunkiem był późniejszy patrol na którym czasem ludzie dawali mi w ramach podziękowaniach coś do jedzenia. Za co byłem im okropnie wdzięczny. Ci ludzie myśleli pewnie że Spider-Mana to jakiś mężczyzna któremu nic nie brakuje, tymczasem jest nim jakaś sierota z problemami. Sięgnełem po kubek i nalełem sobie wody z kranu. Nie było to najzdrowsze ale przynajmniej było. Nie mogłem przecież napić się wody z butelki bo Pan Evans odrazu by to zauważył i dałby mi potem nieźle kazanie na tamet podkradania mu jedzenia. Czego wolałem oczywiście uniknąć. Odrazu wybiłem całą zawartość kubka po czym starannie umyłem naczynie i udałem się do wyjścia z domu.

Nigdy nie mów nigdy || irondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz