Rozdział 11. Lilly

179 13 3
                                    

Tak trudno jest zaakceptować teraźniejszość, w jakiej się znajdujemy. Tak trudno pogodzić się z przeszłością, której nie da się zmienić. Tak trudno wierzyć w lepszą przyszłość.

Wzięłam głęboki oddech i powoli otworzyłam oczy. Nic się nie zmieniło, nadal byłam w zimnej, szpitalnej sali. Nie było wokół mnie tak wielu rurek, kroplówek ani piszczących maszyn. Na stoliku nocnym stały dwa wazony z kwiatkami, na oknie jeszcze jeden. 

- Kto z Was kupił kwiaty? - Mówiłam powoli, bo bolało mnie gardło i chciało mi się pić.

- Te są ode mnie. - Dan z dumą wskazał palcem na bukiet róż stojący na stoliku i uśmiechnął się nonszalancko.

- Dziękuję, są piękne, naprawdę.

- Te na oknie nie mają nadawcy.

Nie musiały mieć. Pomimo problemów z koncentracją domyśliłam się, od kogo były. Mało kto  znał mnie tak dobrze, żeby wiedzieć, że moimi ulubionymi kwiatami były gerbery. A w wazonie stało kilkanaście sztuk tych kwiatów w fioletowym kolorze. Jake był naprawdę niezłym hakerem.

- To nic, jeszcze podziękuję temu, kto je dostarczył.

W pokoju poza Danem nie było zupełnie nikogo. Mężczyzna puścił moje słowa koło uszu i podszedł do mojego łóżka.

- Jak się czujesz?

Sama nie byłam tego pewna. Było... zaskakująco dobrze. Nic mnie nie bolało, nie czułam ucisku w brzuchu, jaki towarzyszył mi ostatnio.

- Dobrze, dziękuję że pytasz.

Mężczyzna się uśmiechnął kolejny raz i pogłaskał po głowie. Spojrzałam znów na stolik, bowiem moją uwagę przykuł mały bukiecik polnych kwiatów, stojący nieco z tyłu.

- Dan, możesz mi je pokazać z bliska?

- Ale co takiego?

- Te kwiaty. Nie widzę ich stąd zbyt dobrze.

- Jasne, mała.

Podniósł do góry wazonik i podał mi go do rąk. Zauważyłam niesamowite maki, chabry i rumianek. Ten, kto przyszedł z tym bukietem zrobił to prosto z serca. A to liczyło się zawsze najbardziej.

- Richy zostawił je dzisiaj rano, niedługo powinien wrócić, bo musiał coś załatwić i wyszedł na chwilę. Takie zwykłe polne chwasty, gdzie on to znalazł?

Może i polne chwasty, ale znaczyły dla mnie więcej, niż wszystkie kwiaciarnie świata razem wzięte. Moje rozmyślania nad tym jednak przerwała pielęgniarka, która weszła właśnie do sali.

- Panno Donfort, miło Panią widzieć. Zaraz zawołam lekarza, zrobimy badania, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

- Dobrze, dziękuję... - Byłam zmieszana, bo czułam się na tyle dobrze, jakby nic się nie wydarzyło. W jednej chwili jednak wróciły do mnie wspomnienia po operacji, porwanie i groźby prześladowcy. Oblał mnie zimny pot. Pielęgniarka zdążyła się jednak odwrócić i wyjść.

- Dan, kiedy była operacja?

- Umm... Nie powinnaś teraz o tym myśleć. Najważniejsze, że doszłaś do siebie, mała.

- Jak to doszłam?!

Mężczyzna westchnął i wyjął z kieszeni paczkę papierosów.

- To było 4 dni temu. Niedługo po operacji dostałaś gorączki, wdała się infekcja. Na szczęście lekarze zareagowali natychmiast, podali Ci niezbędne leki i wszystko jest w porządku.

- Byłam nieprzytomna kilka dni?!

Głowa znów zaczęła pulsować. Wrócił do mnie ból, wspomnienia, strach o Hannah. Musiałam natychmiast się z Nią spotkać i porozmawiać. Potrzebowałam obecności Richy'ego, czekałam z nadzieją, że szybko wróci do szpitala.

Tajemnice DuskwoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz