DOKTOR ŚMIERĆ

113 2 5
                                    

- Reszty jescze nie ma. Rozgość się - odparła wskazując na sporych rozmiarów narożnik pod ścianą na wprost dużego smukłego monitora.

- Przytulnie tu. Nieźle się tutaj urządziłaś. W dodatku pod samym nosem 6St. Do tego stopnia, że nie wiedzą o twoim istnieniu - powidziałem widząc. Pokój włożony szarą wykładziną, elegancki czarny stolik, szary narożnik i białą szafę pod ścianą.

- Dbam o prywatność i dyskrecję - mruknęła z pokoju obok - Napijesz się czegoś? Kawy? Herbaty? Coś mocniejszego? - zapytała.

- Masz barek tutaj w tej dziupli? - zapytałem z uśmiechem.

- Robi mi za apteczkę - mruknęła.

Usiadłem na kanapie rozglądając się jeszcze dookoła.

Po chwili przyszła z butelką piwa. Otworzyła je dłonią i postawiła przede mną na stoliku.

- Opowiedz mi coś o sobie - powiedziała opierajac się o kanale zakładając nogę na nogę, opierając na kolanie butelkę piwa.

- Pytasz z kurtuazji czy z ciekawości? - zapytałem podnosząc brew zerkając na nią.

- Oba - odparła krótko biorąc łyka.

- Wychowałem się w Heywood. Nie znałem rodziców. Do szesnastego roku życia zajmowała się mną ciotka. Potem zmarła.

- Wypadek? - zapytała.

- Strzelanina... w Arroyo.

- 6St... - mruknęła

- ...i Valentinos - dokończyłem.

- Słyszałam o tym... Czterdzieści osiem trupów. Wojna gangów. Rozumiem że była pechowym przechodniem? - zapytała.

Wziąłem dużego luka piwa.

- Ta... poczułem wtedy, że... nawet nie wiem jak to do końca określić - powiedziałem próbując się wysłowić szukając słowa.

- ... że nie masz gdzie się podziać, że jesteś zagubiony, samotny - mruknęła przyglądając się mi. Spojrzałem na nią kiwając głową. W jej oczach widziałem zrozumienie - Ciężko mi współczuć straty bliskiej osoby... ja nigdy nikogo takiego nie miałam, ale uczucie zagubienia, nie jest mi obce, więc wiem jak się czujesz - dodała.

- Wtedy zacząłem kraść... nie miałem innego pomysłu jak mam zdobyć pieniądze. W końcu z drobnych kradzieży przeżyciłem się na większe, lepiej płatne zlecenia, aż w końcu trafiłem do Wakako. Zaproponowała mi poważną robotę za poważne pieniądze. Dla chłopaka w moim wieku to było coś. Zgodziłem się. Wtedy też pierwszy raz dostałem do ręki broń.

- Miałeś kogoś odjebać? - zapytała.

- Tak - skinąłem głową - Jakiegoś korpa, więc niby nie szkoda. Ścierwo pod krawatem, ale nie widziałem czy powinienem. Wahałem się. W końcu to był zwykły inżynier Biotechniki. Płotka, nic nieznaczący trybik w wielkiej maszynie. Jego życie, a raczej jego utrata była dla jego przełożonych tak samo nieistotna jak nasza. Kolejna statystyka... - mruknąłem.

- Zabiłeś go? - zapytała biorąc łyka piwa.

- Nie musiałem... - westchnąłem i wziąłem łyk piwa - Byłem wtedy niedoświadczonym świeżakiem. Nie zdążyłem go kropnąć zanim wsiadł do auta. Nie fart chciał że z naprzeciwka jechał na niego najebany typ i zepchnął gondo rzeki. Utopił się we własnym samochodzie. Wszyscy myśleli że to moja sprawka, że upozorowałem wypadek, ale nie. Byłem najzwyklejszą pizdą potykającą się o własne nogi. Że stresu nawet nie byłem w stanie wycelować - powiedziałem opuszczając głowę.

CYBERPUNK 2077 - VOIDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz