Rozdział 46

2.2K 145 283
                                    

Witajcie kochani, dobrze widzicie! Tym razem to naprawdę kolejny rozdział :)))

Od tego momentu tłumaczenie przestaje być tłumaczeniem, a wszystkie rozdziały są pisane przeze mnie. Mam nadzieję, że spodoba się Wam to co wymyśliłam, a fabuła tylko zyska na jakości. Oczywiście jak tylko autorka wrzuci kolejny rozdział zostanie on przetłumaczony i będziemy mieć dwie wersje alternatywne.

Nie przedłużając, miłego czytania :)

---

*Tony*

Ruszyliśmy powoli w stronę wieży. Peter patrzył przez okno bez słowa, a ja zupełnie nie wiedziałem co robić. Zagadać go? Dać mu odpocząć? Przez całą drogę nie padło ani jedno słowo, a ja odetchnąłem z ulgą, kiedy w końcu zajechaliśmy pod wieżę. Peter dalej wyglądał, jakby był w jakimś transie, więc otworzyłem ostrożnie drzwi z jego strony, jednak nadal na mnie nie spojrzał. Położyłem mu rękę na ramieniu, żeby jakoś zwrócić jego uwagę, ale z bólem zauważyłem, jak lekko wzdrygnął się na ten dotyk.

– Jesteśmy już na miejscu – powiedziałem i cofnąłem szybko dłoń. Nie chciałem go w żaden sposób stresować, a coraz bardziej widziałem, że zupełnie mi to nie wychodzi. Rozejrzał się dookoła, zupełnie jakby dopiero teraz się obudził, przytaknął i ruszył za mną, nadal nie mówiąc ani słowa. Co jakiś czas zerkałem na niego ukradkiem i serce mi się krajało, kiedy na niego patrzyłem. Wyglądał na strasznie zagubionego i tak wykończonego, jakby zaraz miał paść trupem.

Wychodząc z windy, od razu natknęliśmy się na wszystkich Avengers, którzy zerwali się z miejsc, kiedy tylko nas zobaczyli. Przekrzykiwali się jeden przez drugiego, chcąc przywitać się z Peterem. Od razu zauważyłem, jak cały zesztywniał i zdecydowałem się położyć mu dłoń na ramieniu, żeby trochę go uspokoić. Znowu się wzdrygnął, ale po chwili posłał mi pełne wdzięczności spojrzenie i lekko się uśmiechnął. Spojrzałem morderczym wzrokiem na wszystkich zgromadzonych, dzięki czemu trochę się uciszyli.

– Ja... – zaczął cicho Peter, a wszyscy nagle ucichli. – Czy mogę iść do pokoju? – zapytał nieśmiało, wpatrując się podłogę.

– Oczywiście Peter – odpowiedziała łagodnie Natasza, zanim ja się zdążyłem odezwać. Spojrzałem na nią zaskoczony, ale rzuciła mi tylko spojrzenie, które mówiło „spróbuj tylko się sprzeciwić, a pożałujesz". Nie, żebym chciał zrobić coś tak głupiego, ale to zmotywowało mnie tylko do szybkiego przytaknięcia.

– Gdybyś czegoś potrzebował, pytaj FRIDAY – powiedziałem i obserwowałem, jak odchodzi w stronę windy. Zanim drzwi się zamknęły, rzucił mi nieśmiały uśmiech.

*Peter*

Zdecydowanie miałem już dość wrażeń na dzisiaj. Byłem wdzięczny Nataszy i panu Starkowi, że pozwolili mi się zaszyć w pokoju, nie zadając żadnych pytań. Naprawdę ich wszystkich kochałem, ale trochę mnie przytłoczyli swoim entuzjazmem. Po wszystkim, co się stało, nie czułem się komfortowo, zwłaszcza że podejrzewałem, że wszyscy już wiedzą. Wiedzą, jaki jestem beznadziejny. Spider-Man – bohater, który nie umie obronić się przed własną ciotką.

Miałem tylko ochotę zakopać się w łóżku i uciec od wszystkiego i wszystkich. Nie miałem nawet siły myśleć o tym, co będzie dalej. Nie byłem głupi. Oczywiste dla mnie było, że nie będę mógł tutaj zostać, to tylko tymczasowe rozwiązanie. Kto chciałby taką żałosną sierotę jak ja? Nawet May zajmowała się mną tylko z przymusu i dlatego, że przynosiłem jej jakieś zyski. Gdyby chodziło o kogoś innego, mógłbym mieć nadzieję, że będę przydatny, ale pan Stark miał wszystko. Nie potrzebował pieniędzy. Nie potrzebował w swoim życiu kogoś takiego jak ja.

Ugh wrong number (tłumaczenie PL) //W TRAKCIE KOREKTY//Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz