Cały poprzedni rozdział był żartem na Prima Aprilis. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, bo ja pisząc ten rozdział bawiłam się świetnie. Nie mogę się już doczekać, aż zacznę wam wrzucać moją własną książkę :)
Za srającego Steva, Starka w klubie ze striptizem i porady dotyczące ukrycia ciała możecie podziękować mojemu wspaniałemu siostrzeńcowi, który pomagał mi w pisaniu :') Myślałam, że więcej osób się zorientuję, ale cieszę się że tak dobrze mi to wyszło.
Wszystkim, którzy się domyślili, serdecznie gratuluję i dziękuję tym czytającym też oryginał za niepsucie zabawy <3
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze, wasze reakcje były wspaniałe.
Oczywiście info o przerwie też było żartem. Spokojnie, nadal tu jestem :')
Nieprzedłużając dalej, zapraszam na rozdział, tym razem już ten prawdziwy.
---
*Peter*
Widziałem jak przez mgłę. Wszystko wokół było zamazane i nie dostrzegałem niczego, ale coś wyczuwałem. Wszystkie moje zmysły wariowały. Oślepiała mnie zewsząd otaczająca mnie jasność. Mógłbym przysiąc, że widziałem postać zbliżającą się w moją stronę, ale nie mogłem jej dostrzec. Moja skóra wręcz paliła i czułem każdy dotyk na jej powierzchni. Przesuwające się ubranie dawało wrażenie papieru ściernego, czułem nawet napierające na mnie zewsząd powietrze. Do moich uszu dochodziły skrawki zdań: "co... robisz... tut..." "to... two... wina..."
Moje gardło było wysuszone na wiór, a język dosłownie palił. W moje nozdrza uderzał smród nie do zniesienia, jakby coś się rozkładało. Miałem wrażenie, że sama śmierć stoi tuż obok mnie. Zamknąłem oczy, chcąc uciec od wszystkich tych wrażeń.
Zaskakująco nagle cały ból zniknął. Odczucia przestały być tak intensywne i poczułem się o wiele lepiej. Bałem się, że jeśli znów otworzę oczy, wszystko wróci. Jednak nie dawała mi spokoju myśl o tym, co się stało. Gdzie pozostali? Czy nic im nie jest?
Otworzyłem szybko oczy i rozejrzałem się z niepokojem. Nagle ich dostrzegłem, a moje serce zamarło. Wszyscy leżeli w bezruchu na ziemi, a wokół było pełno krwi.
– Panie Stark? – zapytałem łamiącym się głosem, podchodząc do niego. Kiedy odwróciłem go na plecy, aż krzyknąłem z przerażenia. Z jego ust ciekła strużka krwi, a w miejscu serca ziała dziura po pocisku.
Nie.
Nie.
– Nie! – starałem się krzyknąć z całych sił, ale z moich ust wydostał się tylko żałosny szept. Głos ugrzązł mi w gardle. Próbowałem wstać. Moje ciało było niesamowicie ciężkie. Chciałem podejść do reszty. Sprawdzić. Spróbować ich obudzić. Zrobić cokolwiek. Czułem gorące łzy, spływające po moich policzkach. Nikt nie miał pulsu. Próbowałem krzyczeć ich imiona w nadziei, że jednak wstaną.
– Och Peter – powiedział ktoś za mną.
Powoli się odwróciłem, żeby zobaczyć... moich rodziców, wujka Bena i ciocię May...
Stali tuż przede mną. Musiałem tylko podnieść wzrok, żeby ich zobaczyć.
– Mogłeś ich uratować, tak jak mogłeś uratować nas.
– To twoja wina Peter, to zawsze była twoja wina – powiedziała moja własna matka, a ja nie mogłem odpowiedzieć. Zupełnie mnie zmroziło. Czy ja umarłem? Gdzie jestem? Co się stało do cholery?
Wtedy się zaczęło. Rzucili się na mnie, kopiąc mnie dosłownie wszędzie. Nie mogłem nic na to poradzić i tylko bezradnie im na to pozwalałem. Przez cały czas wykrzykiwali, że to moja wina.
CZYTASZ
Ugh wrong number (tłumaczenie PL) //W TRAKCIE KOREKTY//
Hayran KurguTłumaczenie PL, od 46 rozdziału moja własna kontynuacja, bo autorka nie kontynuuje. Jak ktoś nie przepada za wątkami LGBT to polecam czytać tylko oryginał, czyli do 45 rozdziału xd W trakcie korekty, ale i tak NIE polecam serdecznie. *** Opis przetł...