3. Ostatnie pożegnanie

1K 72 25
                                    

Sekundy mijały. Na ulicach Los Santos było cicho, jakby całe miasto czekało na to, co ma za chwilę nadejść. Wiatr co rusz rozwiewał kosmyki brązowych włosów, przez co ich właściciel musiał się non stop poprawiać, by wyglądać dobrze. Czekał. Na kogo? Na osobę, dla której to miejsce było tak samo ważne, jak dla szatyna. Oaza wspomnień i rozkwitania pewnej znajomości.

— Cześć Erwin — odrzekł, spokojnym tonem Gregory, gdy zauważył kierującego się w jego stronę siwowłosego. — O czym... — nie zdążył dokończyć, gdyż został brutalnie popchnięty na ścianę. — Co ty robisz?! — podniósł ton. Poczuł, jak jego brzuch zaczyna nieprzyjemnie boleć. 

— Co ja robię?! — wykrzyczał, wkurwiony do granic możliwości Knuckles. — Jesteś zwykłą kurwą, która nie powinna w ogóle istnieć na tym świecie! — Gregorego zakuło w sercu. — Jak mogłeś do tego doprowadzić?! — po raz kolejny krzyknął Erwin, uderzając Montanhe z całej siły w brzuch. — Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi! — pociągnął nosem, a w jego oczach pojawiły się łzy. — Zabiłeś ich! — uderzył w ścianę obok ramienia szatyna. Siwowłosy już nie panował nad tym, co robił i mówił. Rozczarowanie, gorycz, a zarazem rozpacz i wściekłość zapanowała nad jego ciałem.

— O czym ty mówisz? — zapytał zdezorientowany Gregory. Gdzieś z tyłu głowy czuł, o co mogło chodzić młodszemu, jednak wolał udawać głupa, myśląc, że wyjdzie mu to na dobre.

— O czym?! — chwycił za broń w kaburze. — Heidy zmarła dzisiaj w szpitalu, tak samo Speedo... To wszystko twoja wina! Jesteś jebanym pechowcem! Wszystko co jest z tobą połączone, prowadzi do zagłady! — odbezpieczył broń i wymierzył nią w zestresowanego szatyna, któremu aż zrobiło się niedobrze od tej całej sytuacji. — Dlaczego to powiedziałeś?! — warknął, potrząsając dłonią, w której trzymał pistolet. 

— Erwin... Uspokój się, proszę — odezwał się cichym głosem Montanha. — Nie miałem innego wyjścia... — odbił się od ściany, podnosząc ręce do góry. W głowie próbował, wymyślić jak szybko i bezpiecznie odebrać złotookiemu broń, by nikomu się nie stała krzywda. 

— Nie miałeś innego wyjścia?! — prychnął, z niedowierzaniem siwowłosy. — Miałeś. Zdradziłeś nas! Zdradziłeś mnie... — po jego policzkach zaczęły spływać łzy. — Gdybyś nie wypaplał przed Purkerem, kto przyszedł wtedy na komendę, oboje by żyli! Zabiłeś ich! 

— Zrobiłem co w mojej mocy, by się o tym nie dowiedzieli! — tłumaczył się Gregory. — Nie byłem w stanie ich powstrzymać, przed przeglądnięciem mojego bodycamu z tamtego dnia! — chwycił za lufę broni i przekierował ją w podłogę. — Przepraszam... — wyszeptał. Nigdy nie przepraszał. Dla niego to jedno słowo było najgorszą rzeczą, jaką musiał wymówić. 

— Co mi dają te twoje przeprosiny?! Nic im już życia nie wróci...

— Erwin, ja naprawdę przepraszam...

— Zamknij się! — machnął ręką i uderzył z pistoletu szatyna w twarz. — Nienawidzę cię! — ten jeden zwrot, a tak bardzo bolał obu mężczyzn. Erwina, że musiał to powiedzieć, Gregorego, że musiał to usłyszeć. — Nie chce mieć z tobą nic do czynienia! Czas w reszcie zakończyć tę relację raz na zawsze... — wyznał, zły złotooki. — Tak bardzo żałuję, że cię poznałem... To była najgorsza rzecz, jaką zrobiłem w tym mieście... Tak bardzo chciałbym się cofnąć w czasie i nigdy więcej cię nie zobaczyć! 

— Erwin...

— Nie Erwin! Najlepiej usuń mój numer! Usuń wszystkie nasze zdjęcia! Zapomnij o mnie. Tak, jak ja zapomnę o tobie — fuknął, po czym się odwrócił i ruszył w kierunku zejścia z dachu. — Do niezobaczenia Gregory.

Morwinowe OneshotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz