6. "Baranek"

1K 64 18
                                    


Był sam. Sam na znajomym dachu. Ich dachu. Cały drżał. Emocje przejęły kontrolę nad jego ciałem. Płakał, a właściwie szlochał wniebogłosy. Nie mógł uwierzyć, że ta jedna nieznajoma osoba odebrała mu te dwa skarby. Dwie najważniejsze osoby w jego życiu. Czym oni byli winni? Czym on zasłużył na taki ból po ich stracie?

Może faktycznie scenariusz jego życia był pisany przez Boga, jedynie z samymi złymi wątkami. Sam nie zawsze zachowywał się odpowiednio, a teraz za to odpowiadał, bólem w sercu, pustką. Został sam. Tak przynajmniej wmawiał mu jego umysł, pokazując, jak bardzo potrafi dobić i tak już załamanego człowieka.

Gregory wraz z Hankiem przemierzali ulice Los Santos. Od początku ich patrolu jednym z tematów rozmów był pewien siwowłosy mężczyzna znany również jako jeden z najbardziej niebezpiecznych przestępców tego miasta, Erwin Knuckles. Hank znał większość sekretów Grześka, w tym wiedział o uczuciach, jakimi szatyn dążył tego niezrównoważonego psychicznie debila. 

— Powiesz mu w końcu, czy będziesz się czaił jak pizda? — zapytał Hank, zerkając kątem oka na swojego patrol partnera. 

— Nie czaję się — fuknął Gregory, krzyżując ręce na piersi. — Uważam po prostu, że nie powinienem mu tego mówić, bo... — zawahał się. — Co, jeśli zniszczę przez to naszą relację? — zapytał niepewnie.

— Czyli zamiast wyznać mu prawdę, wolisz żyć ze świadomością, że twoja luba nie wie o twoich uczuciach i na każdym kroku cię rani, a ty czujesz ból w sercu spowodowany zachowaniem tego zjeba? — prychnął z niedowierzaniem Hank. — Powiedz mu, inaczej dalej będziesz cierpiał.

— Moje życie jest już i tak do bani. Już nic nie sprawi, że będę cierpiał jeszcze bardziej, uwierz mi przyjacielu — odparł Gregory, przyglądając się kartotece siwowłosego. 

— Grzesiek... — westchnął Over, zatrzymując się na światłach. — Nie rozumiesz, że ja nie chce, byś ciągle cierpiał?! Martwię się o ciebie! Jesteś dla mnie jak brat, a takim zachowaniem jedynie się dobijasz. Może gdyby Erwin wiedział, że jesteś w nim zakochany, to zmieniłby trochę swoje podejście i przestałby wbijać ci szpilki w serce! — odparł, podwyższonym tonem, ruszając po chwili pojazdem.

— Hankuś...

— Nie Hankuś! Chce, byś wreszcie mógł być szczęśliwy! — warknął ostro Over, przez co Gregory aż się zdziwił, widząc, aż tak wkurwionego bruneta. — Grzesiek, obiecaj mi, że w momencie, gdy będzie on przeginał i ranił cię jeszcze mocniej, albo wyznasz mu prawdę, albo odetniesz się od niego raz na zawsze. Obiecaj mi to!

— Obiecuję — odparł niechętnie Montanha, przenosząc swój wzrok na krajobraz za oknem. Nie lubił on rozmawiać z kimkolwiek o swoich uczuciach do właściciela złocistych oczu. Uważał, że podczas takiej rozmowy aż za bardzo był w stanie się otworzyć, a najwięksi jego wrogowie, byliby w stanie od razu unicestwić jego słaby punkt, jakim był Erwin.

— Nie dąsaj się, to dla twojego dobra — mruknął Hank, widząc minę szatyna. — Stary no, nie bądź dzieckiem, kurwa.

— Nie jestem — prychnął Gregory, wracając wzrokiem do swojego przyjaciela. — Po prostu uważam, że... — odezwał się dzwonek jego telefonu — muszę odebrać od Andrewsa — westchnął i odebrał. — Tak szefie?

— Przyjedź do szpitala i skieruj się do piwnicy, w której znajduje się prosektorium wraz z kostnicą — odparł Alex zimnym, a zarazem przerażającym głosem, przez co sam Gregory dostał aż zimnych dreszczy na całym ciele. 

— Dobrze szefie, ale po co? — zapytał, jednak nie uzyskał odpowiedzi. Alex tylko coś mruknął pod nosem, po czym się rozłączył. — Halo? Alex? — zapytał Gregory, po chwili jednak zorientował się, że połączenie zostało zakończone. 

Morwinowe OneshotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz