Był całkowicie sam przeciwko niebezpieczeństwu. Wokół niego panowała przeraźliwa ciemność, a co jakiś czas z różnych części budynku, w którym się znajdował, dało się usłyszeć przeraźliwy śmiech. Śmiech psychopaty, który go do tego miejsca zwabił podstępem.
Biegnąc przed siebie, co chwilę rozglądał się za jakimkolwiek światłem, które mogło oznaczać wyjście. Niestety z każdym kolejnym krokiem jego nadzieja malała, a jego ciało coraz bardziej słabło, przez mocno krwawiącą ranę.
Szatyn nie potrafił zrozumieć dlaczego dał się tak łatwo złapać. Wiedział, że ktoś na niego poluje od bardzo dawna, a i tak dał się nabrać na myk z rannym dzieckiem. Jego bliscy przyjaciele z policji, a także Ci spoza niej odradzali mu działać jakkolwiek w stronę odkrycia i złapania tego kogoś. Jednak on uważał, że wiedział lepiej. Przez własną głupotę, skazał się na śmierć. Mimo walki, czy miał jakieś szanse? Żadnych.
Jego bieg, został przerwany, gdy dotarł do ślepego zaułku. Chciał zacząć biec w inną stronę, jednak nim zdążył postawić kolejny krok, jego nogę przeszył potworny ból. Dwie kule wbiły się w jego udo, co spowodowało upadek mężczyzny na kolana. Kolejne dwie, wbiły się w brzuch, a następnie kilka kolejnych znalazło się w innych częściach jego ciała.
Gregory resztką sił oparł się plecami o ścianę za sobą. Próbował wypatrzeć w mroku, kto go niego strzela. Chciał jakoś spróbować przekonać swojego oprawce, do dania mu szansy. Nie chciał umierać, nie w momencie, gdy wreszcie udało mu się naprawić relacje z bliskimi, a jego praca na nowo zaczęła dawać mu frajdę. Długo na to czekał, a gdy wreszcie mógł poczuć się szczęśliwy, ktoś musiał mu to zepsuć. Musiał zacząć na niego polować i wreszcie go złapać.
— Pokaż się — wycharczał słabo szatyn, walcząc z powiekami, które usilnie chciały się zamknąć. — Wyjdź z cienia kurwo, która chce mojej śmierci! — jego krzyk nie był tak naprawdę krzykiem, a szeptem. — Stań ze mną twarzą w twarz i powiedz mi czym ja sobie zasłużyłem na coś takiego?! Dlaczego... — niż zdążył dokończyć swoją myśl, ostatnia kula wbiła się w jego ciało, zadając cios śmiertelny.
Martwe ciało Gregorego Montanhy osunęło się bezwładnie po ścianie na ziemię. Swoje puste oczy miał skierowane wprost na swojego oprawce, który zaczął stawiać w jego stronę powolne kroki. Ktoś nachylił się nad truchłem, upewniając się, czy aby na pewno jego ofiara stała się martwa.
— W końcu się doigrałeś Gregory — wyszeptał mężczyzna, prostując się i kopiąc swoją nogą w brzuch trupa. — Posprzątajcie to, a jego ciało zostawcie na dachu, wiecie którym — rozkazał, odwracając się. — I pomyśleć, że kiedyś ludzie myśleli, że Gregory jest niezniszczalny, jest terminatorem — prychnął, po czym zniknął w mroku.
***
Nikt nigdy nie przypuszczał, że kiedyś naprawdę może nadejść dzień, w którym grupy przestępcze zjednoczą się z policją by odnaleźć faceta, który jeszcze jakiś czas temu był znienawidzony przez każdego gangstera. To wręcz abstrakcyjne, ale o dziwo prawdziwe.
W momencie, gdy Erwin otrzymał informację od Sonnego Rightwilla, że jego narzeczony został porwany, nie czekał on ani chwili, wiedział, jak poważna była sytuacja. Powiadomił on całą swoją grupę, a także w poszukiwania wciągnął Bałuty, Vagosów, Solidnych, a nawet Landrynki, które ostatnimi czasy bardzo mało pojawiały się na mieście. Przypadkowi ludzie również starali się pomóc.
Jakie było zdziwienie, gdy sam szef policji zgodził się na współpracę. Chodziło tu o życie jednego z lepszych policjantów, który pomimo ciężkiego życia, stał się kimś z kim dało się w końcu normalnie pogadać, pożartować. Zyskał on szacunek, którego nie miał przez ostatnie kilka lat pracy w Los Santos Police Departament.
Pomimo tak dobrze ogarniętej drużyny poszukiwawczej, nie udało się odnaleźć Gregorego żywego. Tego najbardziej bał się Knuckles. W momencie, gdy na jego numer została przysłana lokalizacja GPS, od razu wraz z grupą udał się w tamto miejsce.
Rozpacz jaka nim zawładnęła była tak ogromna, że gdyby nie jego najlepszy przyjaciel Carbonara, prawdopodobnie Erwin nie ustał by za długo na swoich drżących nogach. Szloch z ust siwowłosego był przepełniony taki bólem, że nie dało się tego inaczej opisać. Wszyscy Ci, którzy znajdowali się na miejscu nie wiedzieli co mają zrobić. Nikt jeszcze nie widział Knucklesa w takim stanie, w jakim się aktualnie znajdował. Każdy był przygnębiony. Połączyli siły, by uratować tego mężczyznę, jednak szczęście nie było po ich stronie.
Złotooki nie wiedział co ma tak naprawdę zrobić. Czuł się, jakby ktoś wyrwał mu serce i patrzył na niego jak umiera. Ból po stracie najbliższej osoby był czymś strasznym. Chciał on pokazać światu, że dalej jest tym pewnym siebie, zimny, bezuczuciowym facetem, za jakiego był uważany, ale w takim momencie jak ten, nie był wstanie ubrać maski.
— Przepuście mnie! — do Erwina dotarł zdenerwowany głos młodszego Montanhy. Podniósł on swoje zapłakane spojrzenie by zerknąć na Alexa, który próbował przecisnąć się przez grupę Vagosów. — Do kurwy nędzy! — wykrzyczał chłopak. Był on raczej znany ze spokoju, jednak tym razem nie było szans by tak się zachowywał. — Nie... — wyszeptał, gdy ujrzał zmasakrowane ciało swojego ojca. — Nie, to nie może być prawda — pokręcił on głową, a w jego oczach zaczęły pojawiać się łzy.
— Alex... — koło młodszego Montanhy stanął Sonny, chciał on powiedzieć coś pokrzepiającego, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Co mógł powiedzieć chłopakowi, który właśnie na własne oczy ujrzał ciało swojego taty, z którym wreszcie udało mu się dojść do porozumienia i naprawienia relacji. — Przykro mi... Ja...
Alex odsunął się od swojego szefa i podszedł do Erwina. Jak każdy na początku za nim nie przepadał, jednak w momencie, gdy przy siwowłosym widział swojego ojca szczęśliwego, nie potrafił zachowywać się źle wobec niższego mężczyzny.
— Wyprawimy mu godny pogrzeb — rzekł Nicollo, który dalej przytrzymywał Knucklesa. — Tak bardzo chciałbym powiedzieć, że pomścimy Grześka, że zemścimy się — westchnął, przyciskając siwowłosego do swojego ciała, ale dalej patrząc się na Alexa. — Nie jest to możliwe, gdy nawet pomimo znania danych sprawcy, my nie jesteśmy w stanie jakkolwiek go znaleźć.
— Jak nie?! — zapytał z niedowierzaniem Alex. — Od samego początku wiedzieliście kto go porwał! — krzyknął ze łzami. Na myśl, że będzie musiał powiadomić Nicole o śmierci ojca, a także wuja Marco, aż miał zimne dreszcze.
— Alex — ponownie tego cholernego dnia podszedł do syna Montanhy, Sonny. — Conrad Gross jest osobą, która widnieje w naszych danych jako martwa. Jest na tyle przebiegły, że ciężko jakkolwiek go namierzyć, a także potrafi tak zacierać ślady, że pomimo świadomości, że to on za tym stoi nie jesteśmy mu w stanie tego udowodnić. — Młody Montanha długo walczył z tym, czy ma faktycznie im uwierzyć na słow. Czuł ogromną złość, a zarazem smutek. Czuł się bezradny, bo wiedział, że Carbonara i Sonny mają racje.
— Rozumiem — pokiwał po chwili ciszy słabo głową, nie był zadowolony z tego wszystkiego. Jednak znał pogłoski, jakie chodziło po mieście o Grossie, więc pomimo tego, że nie chciał, musiał odpuścić. Spojrzał on ostatni raz na załamanego Erwina, po czym rozejrzał się po reszcie zebranych. Wiedział co teraz powinien zrobić. Musiał powiadomić resztę komendy o tym, że poszukiwania zostają zakończone. Dlaczego to akurat on miał to robić? Bo z policji był najbliższą osobą Gregorego, jako syn miał on taki obowiązek. Chwycił on za radio i starł szybko łzę, która spłynęła po jego policzku. — Dwieście siedem do dziesięć jeden — zaczął, słabym głosem. — Czterysta sześć, sierżant Gregory Montanha status trzeci na wieczność. End of watch.
![](https://img.wattpad.com/cover/323324511-288-k712402.jpg)
CZYTASZ
Morwinowe Oneshoty
FanfictionJak nazwa wskazuje "Morwinowe Oneshoty", czyli zbiór napisanych przeze mnie one shotów związanych głównie z Morwinem. Więcej informacji w pierwszym rozdziale książki! Miłego czytania! Okładka zrobiona przez @hlep___ ! Jeszcze raz dziękuję bardzo &l...