12.1. To są chyba jakieś jaja.

1K 60 36
                                    

Od lat po świe­cie krą­żyły legendy o ist­nie­niu świata istot nad­przy­ro­dzo­nych. Wielu jed­nak ludzi nie miało o tym świe­cie poję­cia. Wam­piry, wil­ko­łaki, inni zmienni, wróżki, gobliny i wiele, wiele innych istot przez więk­szość swo­jego życia ukry­wała się. Dla­czego? Wśród nich było mówione, że ludzie to bar­ba­rzyń­ska rasa, która będzie wybi­jała każdy gatu­nek, po kolei, by zostać tym jedy­nym, naj­waż­niej­szym. Był odgórny zakaz zbli­ża­nia się do tego pod­ga­tunku, a każde zła­ma­nie prawa, wią­zało się z poważ­nymi kon­se­kwen­cjami.

Wszystko trwało jed­nak do czasu, aż przy­szło na świat nowe poko­le­nie, które poka­zało swoim przodkom, że ludzie nie są tacy źli. Wręcz to oni są jedną z naj­słab­szych ras pod wzglę­dem siły i magii. Cho­ciaż jed­nym z głów­nych powo­dów, dla któ­rych światy zostały ze sobą połą­czone, było zna­le­zie­nie przez władcę rasy wil­ko­ła­ków, prze­zna­czo­nej, która była czło­wie­kiem. Od wyj­ścia tej nowiny na jaw, oba światy w swo­ich szko­łach uczyły o każ­dej rasie, nawet tej ludz­kiej.

Minęły lata od tego wyda­rze­nia. W więk­szych mia­stach na świe­cie, można było zna­leźć aka­de­mie, które zaj­mo­wały się kształ­ce­niem istot nad­przy­ro­dzo­nych. Jedną z naj­bar­dziej zna­nych uczelni w sta­nie San Andreas była Los San­to­ska Aka­de­mia Świtu, do któ­rej cho­dziło bar­dzo wielu uczniów. Szkoła była podzie­lona na kilka oddzia­łów. Jeden nale­żał typowo do stwo­rzeń zmien­no­kształt­nych, głów­nie dla wil­ko­ła­ków, drugi był zaj­mo­wany przez wiedźmy, czar­no­księż­ni­ków, magów i tak dalej, w trze­cim zaś znaj­do­wały się stwo­rze­nia pokroju gobli­nów, kra­sno­lud­ków, elfów, czwarty został przy­dzie­lony do rasy wam­pi­rów. Ostatni, piąty oddział nale­żał do rasy śmier­tel­ni­ków, ludzi, który mieli w sobie jakąś cząstkę świata nad­przy­ro­dzo­nego, jed­nak nie znali dokład­nie swo­jego gatunku.

Każdy z oddzia­łów miał kil­ka­dzie­siąt budyn­ków miesz­kal­nych, w któ­rych mie­ściło się po dwa­na­ście osób. Wszyst­kie domy miały swoją nazwę, która uła­twiała nauczy­cie­lom wywo­ły­wa­nie osób, kon­tak­to­wa­nie się z nimi, a także dzie­le­nie ich do zawo­dów, pro­jek­tów i wielu tego typu rze­czy. Ist­niał dom, w któ­rym znaj­do­wało się jedy­nie dzie­sięć osób. Miało się to jed­nak zmie­nić.

„Wolf calf" był jedną z baz w oddziale zmien­no­kształt­nych. Miesz­kało w nim dzie­sięć osób, w tym sie­dem męż­czyzn i trzy kobiety. Cała paczka trak­to­wała się, jak rodzina. Wśród nich były dwie pary, które zostały sobie prze­zna­czone, jed­nak tylko jedna z nich zga­dzała się z księ­ży­cem, który ich połą­czył, druga nato­miast wypie­rała się swo­jej więzi. Kto by się spo­dzie­wał, że w ich domu nie­długo miała zago­ścić kolejna para prze­zna­czo­nych sobie osób.

- Grze­chu! - Sza­tyn sie­dział w salo­nie, odpo­czy­wał po całym dniu tre­nin­gów i zajęć. - Tej! - brą­zo­wo­oki poczuł, jak ktoś ude­rza go w tył głowy. Z jego ust wyle­ciało ciche wark­nię­cie, co ozna­czało, że nie spodo­bał mu się gest, jakim przy­wi­tał go jego przy­ja­ciel. - No już spo­koj­nie - Hank podniósł ręce w geście pod­da­nia, po czym prze­sko­czył przez opar­cie kanapy i zajął miej­sce obok swo­jego przy­ja­ciela. Chwilę póź­niej do salonu dołą­czyła reszta domow­ni­ków. - Pro­fe­sor Kui dzwo­nił. Za chwilę razem z dyrek­to­rem Son­nym oraz pro­fe­sorem Andrew­sem do nas przyjdą - wyja­śnił po chwili, widząc zmarsz­czone brwi na twa­rzy Mon­tanhy.

- Mają dla nas jakąś wia­do­mość - rzekł Nicollo, sia­da­jący po dru­giej stro­nie Gre­go­rego. - Kui powie­dział, że musisz być obecny pod­czas tego spo­tka­nia. W końcu jesteś jakby głową tego domu.

Morwinowe OneshotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz