chapter sixteen

577 49 21
                                    

Aura nie wierzyła w swoje szczęście.

Chociaż wiedziała, że w pewien sposób temu szczęściu pomógł Sam, bo gdyby nie on to nie znalazłaby się, aż tak szybko w Stanach Zjednoczonych. Załatwianie wizy, nawet dla celów podróżniczych było o wiele bardziej skomplikowanym zadaniem, niż przed Thanosem. Jednak Wilson pomógł jej uporać się z szaloną biurokracją, powiedział, że ktoś w urzędzie był mu winny przysługę i koniec końców znalazła się w Stanach.

Sama, bez nikogo i w końcu miała wrażenie, że może odetchnąć. Nikt z jej rodziny nie popierał tego pomysłu, a przede wszystkim zastanawiali się, skąd w ogóle wzięła pieniądze na tak drogą wycieczkę. Przez chwilę myślała nad tym, jak dobry kit im wcisnąć – zwłaszcza swojej matce, a już na pewno Nico. Nawet nie pamiętała do końca, jak z tego wybrnęła, ale wiedziała, że jej dziadek przez cały czas patrzył na nią zdecydowanie podejrzanie. Ufała mu, dlatego jemu jako jedynemu powiedziała o pieniądzach, które dostała. Podejrzewała, że prędzej, czy później wyjawi też taką prawdę pozostałej dwójce, ale na razie potrzebowała spokoju.

Nie sądziła, że w centrum Nowego Jorku faktycznie go otrzyma. Nie miała czasu na rozmyślanie o tym, co się wydarzyło, a przede wszystkim o uczuciach, które obudził w niej James. Przed samą sobą musiała przyznać, że nie czuła tak silnych emocji nigdy wcześniej. Z tego też względu zaczęła podejrzewać, że może faktycznie się zakochała, a wcześniejszy związek był jedynie głupim, szczeniackim zauroczeniem. Jednak zdawała sobie sprawę z tego, że to wszystko było o wiele bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać. I to nie tylko z tego powodu, co powiedział jej Bucky.

Wyjrzała przez okno w mieszkaniu, które aktualnie wynajmowała i uśmiechnęła się na widok wysokich wieżowców. Odkąd pamiętała, Nowy Jork był na liście miejsc, które chciała odwiedzić i teraz faktycznie tutaj była. Zaśmiała się wesoło i z niedowierzaniem przyłożyła palce do swoich ust. Wtedy też rozdzwonił się jej telefon, a ona odebrała go bez patrzenia na rozmówcę.

— Dzwonię, tylko by się dopytać o szczegóły twojego przylotu — usłyszała po drugiej stronie znajomy głos. Sam brzmiał wyjątkowo radośnie, biorąc pod uwagę, że kompletnie odsunięto go od sprawy Karli. — Moja siostra nie może się doczekać, aż będzie miała jakieś damskie towarzystwo.

W oddali było słychać najpierw oburzony głos, a później wesoły śmiech. Zakładała, że była to Sarah, z którą udało się do tej pory porozmawiać raz, czy dwa przez telefon. Sama Aura nie mogła doczekać się spotkania twarzą w twarz.

— Nie masz czym się martwić. Lot mam za cztery godziny i zaraz będę zbierać się powoli na lotnisko.

— Cudownie. Nie możemy się ciebie doczekać.

— Ja też — odpowiedziała szczerze. — I Sam? Dziękuję za wszystko, co ostatnio dla mnie zrobiłeś. Wiem, że już ci za to dziękowałam, ale jesteś dla mnie, jak prawdziwy przyjaciel. W ostatnim czasie brakowało mi kogoś takiego.

— Nie ma sprawy, dzieciaku.

— Hej! — Zawołała z oburzeniem, ale zaśmiała się razem z Samem. — Chcesz, żebym ja cię nazywała staruszkiem?

— Nigdy, proszę, to brzmi okropnie. Leć bezpiecznie i spotkamy się na lotnisku, tak?

— Nie odmówię darmowej podwózki.




Kilka godzin później znajdywała się w rodzinnym domu Wilsonów.

Sarah okazała się najbardziej życzliwą osobą, jaką kiedykolwiek poznała. Również dwójka jej synów – AJ i Cass – była wyjątkowo rozrywkowi. Dlatego wieczór, który spędziła w ich towarzystwie, był pierwszym, w którym czuła się naprawdę sobą. Brakowało jej takich beztroskich chwil, w których mogła się wygłupiać, czy grać w planszówki i kalambury do późnych godzin.

HEALER, the falcon and the winter soldierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz