Rozdział 5 - Do granic rozpieszczona

273 23 3
                                    

Pierwsze co poczuła Sabina po otwarciu oczu to okrutny ból głowy. Skrzywiła się i zaklęła pod nosem czując, jak pulsuje jej miejsce w które została zdzielona czymś ciężkim.
Zamrugała pospiesznie i zaczęła oswajać sytuację w której się znalazła. Wyprostowała głowę i chciała wstać ale okazuje się, że była przywiązana do jakiegoś krzesła.
- Typowe – prychnęła patrząc na związane nogi i czując też związane ręce za plecami. Rozejrzała się po pomieszczeniu, do jej nosa dostał się zapach wilgoci i stęchlizny. Była w jakieś piwnicy, w każdym razie na to wskazywał wystrój. Było ciemno, brudno, w kącie leżały jakieś graty, stare szafki, jedno wysoko osadzone okno na końcu pokoju.
Po chwili zaczęła pluć sobie w brodę, że ten wywiad nie stał się dla niej od razu podejrzany. Po co ktoś miałby ją porywać i przywiązywać do krzesła? Nie była nic warta. Chyba że… okup. To już miało więcej sensu.
Sabina westchnęła głośno na ten pomysł bo była skłonna zapłacić tym ludziom kasę i wyjść jeszcze dzisiaj niż siedzieć tu i czekać, aż rodzice łaskawie wpłacą pieniądze.
Jej rozmyślania przerwał Waldemar. Otworzył drzwi i stanął na szczycie trzech schodków szczerząc się do niej jak głupi do sera.
- Co ja tu, kurwa, robię i czego ode mnie chcesz? – zaczęła twardym tonem Sabina, na co Waldek roześmiał się w głos.
- Takie słownictwo z ust takiej pięknej damy…
- Pierdol się – syknęła nie odrywając wzroku od gościa. Zszedł powoli po trzech schodkach, sięgnął po krzesło, obrócił je oparciem do Sabiny i usiadł na nim okrakiem.
- Nie fikaj bo pożałujesz – rzucił ostrzeżenie ale teraz to Sabina roześmiała się w głos.
- Czego chcesz ode mnie? Kasy? Powiedz ile.
- Kasy też. Ale jesteś mi potrzebna do większych celów.
- Przebiegle, nie mogę się doczekać – powiedziała z udawanym przejęciem.
- Bezczelna jesteś – stwierdził po chwili z kamienną twarzą.
- A ty głupi – odpowiedziała w ogóle nie licząc się z konsekwencjami. Co jej ten koleś może zrobić? Nic. Rodzice prędzej czy później zorientują się, że jej nie ma i rozpoczną poszukiwania. Chyba że facet serio zażąda okupu. Tego na razie nie zdradził, byli zbyt zajęci wymianą uprzejmości.
- Dobra, kawa na ławę – Sabina zaczęła wiercić się na niewygodnym stołku. – Co ja tu robię, dlaczego i na jak długo? – uniosła brew i spojrzała na niego znudzona.
- Jesteś tutaj, ponieważ twoja osoba jest mi potrzebna do pewnej… operacji.
- Jakiej operacji?
- Za kilka dni z Hiszpanii przyjedzie nasz człowiek. Ma w ciele narkotyki. Mieliśmy tu na miejscu zaufanego lekarza, biedaczek niestety został zamordowany. A to bardzo prosty zabieg. Gdy nasz człowiek przyjedzie, rozetniesz go i wyciągniesz towar.
Sabina przyglądała mu się jakby przed chwilą spadł z księżyca. Ona miałaby wykorzystywać swoje zdolności i umiejętności do TAKICH celów?
- Chyba cię pojebało – warknęła w jego kierunku. Nie będzie pomagać w przemycie, nie było takiej możliwości. Nie przyłoży do tego ręki nawet za cenę życia.
Waldemar uśmiechnął się kpiąco.
- Tak myślałem, że się nie zgodzisz.
- Więc po co te głupie pierdolenie?
- Bardzo jesteś zżyta z siostrą? – spytał nagle wstając. Sabina wytrzeszczyła oczy.
- Co ty…
- A z tym chłopakiem z domu dziecka? Czekaj, jak mu było.. – ostentacyjnie zaczął udawać, że się namyśla. – Rafał, tak?
W Sabina zagotowała się krew. Zaczęła nerwowo się wiercić próbując wyswobodzić.
- Nie odważysz się! – zawołała miotając się na krześle jak ryba bez wody. Waldek stanął nad nią i złapał jej twarz w dłoń uspokajając jej wierzganie na chwilę. Spojrzał jej głęboko w oczy i zarejestrował w nich strach. Ale nie strach o siebie tylko strach o bliskich.
- Jak będziesz grzeczna włos im z głowy nie spadnie – wycedził. – Rozumiesz?
Sabina po chwili pokiwała głową więc Waldemar ją puścił. Znów się odsunął i usiadł z powrotem na krześle.
- Jak długo zamierzasz mnie tu trzymać? – spytała ciszej a w jej głosie dało się wyczuć kapitulację.
- Zobaczymy. Może nawet sprawa z okupem nie będzie potrzebna jak dobrze ci pójdzie praca – uśmiechnął się.
- Wiesz, że moi rodzice zaczną mnie w końcu szukać?
- Może i zaczną ale nie znajdą cię, moja droga. A co więcej ty sama stąd nie uciekniesz. Dom jest naszpikowany kamerami – wskazał paluchem jedną z nich w suficie. – Do tego alarm na każdym kroku, nawet otwarcie głupiego okna wiąże się z natychmiastową interwencją. Plus fakt, że kilka naszych zawsze pilnuje posiadłości, która znajduje się na totalnym wygwizdowie więc możesz ryczeć i krzyczeć ile dusza zapragnie.
Sabina zacisnęła zęby ze złości uświadamiając sobie w jakim znalazła się potrzasku. Donikąd ucieczki a znikąd też pomocy.
- Jest tylu lekarzy w Warszawie. Dlaczego akurat ja?
- To akurat nie twój biznes.
Sabina głośno westchnęła. Najlepsze co ją czekało to współpraca z tym człowiekiem. Ale w głowie Sabiny już rodził się plan. Wiedziała co zrobić, żeby koleś pożałował tego, że ją porwał. W końcu nie bez powodu jest rozpieszczona jak dziadowski bicz. Zwyczajnie na co dzień tego nie pokazuje, ale w takich przypadkach wręcz warto się pochwalić.
- Będę tu mieszkać? W tej norze? – Sabina rozejrzała się po piwnicy.
- A co ty jakaś królowa, że potrzebujesz kilku komnat? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Skoro ty stawiasz warunki, to ja też chcę postawić swoje – powiedziała stanowczo. Waldemar pogładził swoją brodę chwilę się zastanawiając. W sumie dziewczyna póki co nie sprawia problemów a zawsze może zacząć. Dlaczego miał nie przystać na jej warunki, jeśli oczywiście on sam je zaakceptuje. Skoro dziewczyna miała zostać tu przez kilka dni musiała jakoś funkcjonować.
- Jakie to warunki? – spytał.
- Przede wszystkim masz mnie rozwiązać – zażądała.
- Nie ma mowy – odpowiedział natychmiast.
- Jeśli mam tu spędzić kilka dni nie mogę być non stop przywiązana. Poza tym mówiłeś, że i tak stąd nie ucieknę więc czego się boisz? – powiedziała a facet po raz kolejny zaczął analizować jej słowa uważnie i spokojnie. Sabina nie należała do osób lękliwych. Nie miała zamiaru płakać i błagać o życie. Skoro już tu była musiała zrobić wszystko, żeby przeżyła ona i jej rodzina. A nóż lepszy pomysł wykluje się po drodze. Przecież niczego nie planowała, prawda? Życie samo się ułoży, nowe pomysły też same przychodzą. Nie raz jak manna z nieba.
Waldemar w końcu wstał, stanął za jej plecami i rozciął nożem sznur, którym była przywiązana. Sabina zaczęła pocierać nadgarstki po czym wstała z krzesła.
- Gdzie mój telefon? – spytała orientując się, że nie ma torebki.
- Chyba nie myślałaś, że zostawię ci komórę – zaśmiał się. – A jeśli to jest twój kolejny warunek to możesz zapomnieć – machnął ręką. Sabina chwilę analizowała sytuację. W końcu skrzyżowała ręce i spojrzała na niego twardo.
- Skup się. Skoro mam tu spędzić kilka dni potrzebuję ciuchów, dostępu do łazienki i ciepłej wody, normalnego łóżka, dobrej książki no i kosmetyków.
- To wszystko? – uniósł brwi zdziwiony.
- Na chwilę obecną tak – wzięła się pod boki. Waldemar pokręcił głową.
- Chyba śnisz, że to wszystko…
- W takim razie w niczym ci nie pomogę – znów skrzyżowała ręce i przybrała pozę obrażonej na świat nastolatki.
- W takim razie zajmę się twoją rodziną.
- A proszę bardzo. Pierdolę ich – rzuciła siląc się na powagę w głosie. Grała jak zwykle va bank. Nie robiła tego pierwszy raz i liczyła, że tym razem też zadziała.
- Jeszcze przed chwilą chciałaś ich ratować – zaznaczył.
- Owszem. Ale tylko pod wpływem zasranych emocji. Tak naprawdę kij z nimi, wisi mi co się z nimi dzieje. Szczególnie z tą moją pojebaną siostrzyczką, niech idzie w diabły – zagrzmiała gryząc się w język i hamując wybuch śmiechu.
- Dobra już… - Waldek potarł dłonią czoło.
- Przynieść kartkę i długopis. Napiszę ci co musisz kupić.
Waldemar znów pokręcił głową ale posłusznie wyszedł zamykając za sobą drzwi na klucz. Sabina wykorzystując moment samotności podbiegła do okna i zaczęła podskakiwać, żeby cokolwiek ujrzeć. Może chociaż dowie się, gdzie była. Jednak jedyne co widziała przez brudne okienko to trawa i las. Nic poza tym.
Wrócił w końcu Waldek z kartką i długopisem.
Sabina ostentacyjnie przysunęła krzesło do starego biurka i przetarła dłonią zakurzony mebel.
Zaczęła pisać. Pisała i pisała i pisała.
Gdy skończyła odwróciła się do Waldemara, który stał i uważnie ja obserwował.
- Gdzie łazienka?
- Tutaj – Waldemar wskazał drzwi, których wcześniej Sabina nie zarejestrowała w piwnicy. Z zaciekawieniem wstała i otworzyła drzwi. No cóż, łazienka jak łazienka. Prysznic, toaleta, umywalka i stare rozbite lustro. Skrzywiła się lekko na widok zaniedbanej łazienki.
- Nie macie lepszej?
- To, kurwa, nie jest hotel – warknął zatrzaskując drzwi.
- Dobra, już, nie rzucaj się bo coś ci pęknie – mruknęła oburzona ale na to stwierdzenie Waldemar nie znalazł odpowiednich słów. Skąd się urwało to bezczelne i niczym nie zrażone dziewuszysko? Nie pojmował dlaczego się nie bała, dlaczego nie błagała o litość i nie zanosiła się łzami. Zamiast tego wręcz ochoczo wdała się we współpracę i miała czelność postawić żądania. Dobra no, Waldek nie był jakimś bezwzględnym typkiem, który przywiązuje zakładników do kaloryfera, bije ich i głodzi. Taka sytuacja pierwszy raz ma miejsce w jego karierze a skoro dziewczyna ma mu pomóc w zdobyciu szybkich pieniędzy to chyba powinien przystać na jej śmieszne warunki. Nie może się stawiać bo laska nie zrobi tego co Waldek jej każe. A z tym Rafałem i siostrą chciał ją tylko nastraszyć. Przecież jest tylko niegroźnym przemytnikiem a nie zabijaką. Mimo to zdziwił się, gdy dziewczyna poszła w zaparte i oświadczyła, że ma w nosie los bliskich mimo, że za pierwszym strzałem trochę się zatrzęsła.
W każdym razie podjął decyzję, żeby dobrze żyć z dziewczyną ale trzymał rękę na pulsie. Kto wie? Może właśnie taka laska skłoni go do jego pierwszego zabójstwa? Nigdy nie wiadomo.
- Proszę – Sabina podała mu listę a on przeleciał ją wzrokiem. Uniósł brwi na widok dziwnych nazw przeróżnych kremów i innych pierdół, których zażyczyła sobie księżniczka.
- Chyba ogłupiałaś – skomentował podnosząc wzrok znad kartki. Sabina przybrała bojową minę i uniosła głowę.
- Chyba słaby research zrobiłeś przed porwaniem i nie zdajesz sobie sprawy z tego kim jestem.
- Jesteś rozpuszczoną i bezczelną dziewuchą – wycedził na co ona skinęła głową.
- Dokładnie tak – przytaknęła ku jego zdziwieniu. Rzadko kiedy kobiety przyznają się do swoich wad. A tutaj stoi przed nim jedyny w swoim rodzaju wyjątek, który jeszcze tym się szczyci. Paranoja. – Możesz przynieść mi też jakiś lód. Nie wiem czym mnie walnęliście ale na pewno będę miała pierdolonego guza, jak nie przyłożę lodu. I matę do ćwiczeń, koniecznie. Do tego ciuchy które ci wypisałam – wskazała kartkę, którą trzymał w dłoni. – Obowiązkowo dres i trampki bo nie będę po piwnicy popierdalać w sukience i szpilach.
Waldemar pokręcił zdumiony głową. Chyba naprawdę nie wiedział w co się pakuje. Przy takiej paniusi te zadanie będzie jeszcze trudniejsze niż się spodziewał. Nie skomentował już niczego. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z piwnicy oczywiście zamykając ją za sobą na klucz. Wejście do piwnicy wypadało na przedpokój. Można było iść albo w prawo do wyjścia albo w lewo, głębiej w dom a co za tym idzie do dużego salonu.
Waldemar wyszedł z domu i rzucił kręcącemu się po posiadłości „ochroniarzowi”, że znika na parę godzin, po czym wsiadł w swoją hondę i wjechał na szosę, która po pięciu kilometrach miała doprowadzić go do głównej drogi.
- Po co ja to robię… - zapytał sam siebie znów kręcąc głową. Sięgnął po komórkę i wykręcił numer do swojego brata, który był współorganizatorem całej tej farsy.
- Co tam brachu? – Waldek usłyszał po drugiej stronie aparatu. – Wasilewska cię przerasta?
- Spierdalaj – fuknął. – Czy ty sobie zdajesz sprawę, kogo pod nasz dach ściągnąłeś?
- Zdaję sobie doskonale – jego głos był spokojny. – Początkująca pani chirurg idealnie nadaje się do tej roli. Zrobi co ma zrobić i tyle.
- A co jak puści farbę? – Waldek lekko się zjeżył bo tak przecież mogło być. Sabina nie była głupia, zaraz mogła rozgadać co, gdzie, jak i z kim.
- Puknij się w ten pusty łeb – warknął. – Podałeś jej fałszywe nazwisko, laska nie wie gdzie jest, operacja odbędzie się na chacie. Po wszystkim odwieziemy ją tam, skąd ją zabraliśmy i po kłopocie. Nic na nas nie znajdzie. Nie wie gdzie jest, nie wie z kim jest i nigdzie nie wykorzysta tej wiedzy a nawet jeśli ją wykorzysta wszyscy wezmą ją za wariatkę.
- W sumie masz rację – burknął po chwili przemyśleń.
- I to był ten problem?
- Nie, to były tylko moje małe zmartwienia. Problemem jest to, że jadę teraz do pierdolonej drogerii i do pierdolonego sklepu z ciuchami bo gwiazdeczka zrobiła mi listę rzeczy, których potrzebuje, żeby łaskawie spełnić nasze żądania – wyjaśnił kpiąco do słuchawki. Brat chwilę milczał po czym wybuchnął takim śmiechem, że aż zatrzeszczało w słuchawce.
- A ty, wierny sługa spełniasz jej zachcianki? – drwił.
- Zgodziła się na współpracę, co miałem zrobić?! – krzyknął.
- Zagrozić, tak jak było w planie.
- Groziłem. W nosie ma rodzinę i przyjaciół – wyjaśnił czym skutecznie na chwilę przymknął brata.
- No dobra – odezwał się już opanowanym tonem. – Rób co każe ale pamiętaj, że to ty rządzisz.
- Kiedy przywieziesz towar? – spytał Waldek bo właśnie tak wyrażał się o ludziach, którzy w skrzętny sposób przemycali narkotyki.
- Za trzy, może cztery dni. Zobaczymy jak nam tu pójdzie.
- Czyli młoda zniknie za te trzy, może cztery dni? – spytał by się upewnić.
- Zobaczymy.
- Co to znaczy, kurwa, zobaczymy? – Waldemar zacisnął pięść na kierownicy. Nie znał dziewuchy ale już zdążył ją znienawidzić.
- Że jak dobrze jej pójdzie, damy jej jeszcze jedno, może dwa zlecenia.
- Chyba sobie kpisz – prychnął Waldemar i zjechał na pobocze. Był tak wzburzony, że musiał przestać prowadzić bo inaczej wjechałby w pobliski rów lub nie daj Boże zderzył się z nadjeżdżającym autem. Zaczął nerwowo bębnić palcami w kierownicę przyciskając mocno telefon do ucha. – Mówiłem, że mamy znaleźć lekarza na dłuższą współpracę! Zamachać kasą i mieć spokój. Ale nie, tobie się tej dziewuchy zachciało, która może nam syfu narobić.
- Nie truj, bracie – mruknął znudzony do słuchawki. – Dobrze wiesz, że nie było czasu na szukanie kogoś odpowiedniego, doktor Warak zmarł nagle, sam wiesz. To był mój jedyny pomysł a moje pomysły nie zawodzą, zapamiętaj to. A dziewczyna spadła nam jak z nieba.
- Obyś miał rację – pokręcił głową bo może nie mówił tego na głos, ale nie widział planu brata w superlatywach.
- Jak będzie fikać to dzwoń.
- Jak będzie fikać to sam sobie będziesz jej pilnował.

Znajdę cię. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz