Rozdział X.

1K 53 9
                                    

Nie pamięta ile miała lat kiedy trafiła do szkoły Jujutsu. Tak naprawdę to nawet nie wie ile ma dokładnie lat ani kiedy ma urodziny. Masamichi Yaga zgarnął małą, brudną, głodną i wychudzoną dziewczynkę z obskurnej dzielnicy. Wyglądu swoich rodziców też nie pamiętała. Jedyne co zapadło jej w pamięć to jak ją traktowali. Ojciec zazwyczaj upijał się i bił matkę, a ona w zemście biła małą dziewczynkę.

Do tej pory nie rozumie dlaczego urodziła się w takiej a nie innej rodzinie. Ile by oddała aby mieć chociaż jednego kochającego rodzica. Nie potrzebowała żyć w luksusie wystarczyła jej chociaż namiastka miłości. Mieszkała w dosyć ubogiej dzielnicy. Aby przeżyć zazwyczaj kradła ze stoisk z jedzeniem, które również nie było jakieś smaczne. Niewiele pamięta z dzieciństwa ale jednego dnia nie zapomni do końca życia. Dnia, w którym pewien mężczyzna wyciągnął do niej rękę oraz straciła oboje rodziców.

Wie, że był to wieczór, na ulicach siedzieli już tylko pijani mężczyźni zaczepiający każdą kobietę przechodzącą obok. Pamięta, że udało jej się akurat ukraść ze stoiska mały i stary bochenek chleba. Z nadzieją biegła do domu ile tylko sił miała, przewracając się prawie o małe nóżki. Otworzyła entuzjastycznie drzwi po czym zamarła. Widok czerwonej plamy krwi, matki leżącej na podłodze i ojca stojącego nad nią z nożem kompletnie ją osłupił. Nie wiedziała co się stało. Nie rozumiała takich rzeczy. Widziała czasami to w filmach kiedy tata oglądał telewizje, a ona oglądała razem z nim przez dziurkę w drzwiach tak aby jej nie zauważył. Upuściła bochenek chleba, a ojciec ruszył na nią. Miała ogromne szczęście, że nauczyła się uciekać. Pobiegła do kuchni wymijając pijanego ojca.

Jako mała dziewczynka ogromnie spanikowała. W jednej chwili zrozumiała, że więcej nie zobaczy matki jednak poczuła też ulgę. Więcej jej nie uderzy. Nie zastanawiając się wyciągnęła nóż z szuflady i stanęła za otwartymi drzwiami.

— [y/n], [y/n] nie chowaj się. — wyćwierkał radośnie ojciec. Kiedy zauważyła mężczyznę bez chwili zawahania dźgnęła go nożem, a ten upadł na ziemie. — Ty mała kurwo. Powinnaś już dawno zdechnąć! — krzyknął leżąc na ziemi. Próbował wstać jednak nie dawał rady. Patrzyła na niego oczami pełnymi nienawiści. Przez wszystkie te lata znęcał się nad własną rodziną w dodatku nie dając im odejść. Udało mu się złapać ją za nogę jednak ta stała niewzruszona. Kopnęła ojca w głowę i wyszła z domu trzaskając drzwiami.

Usiadła pod domem podkulając nóżki do klatki piersiowej. Siedziała kilka godzin gapiąc się w zaśmieconą ulicę. — A ty co tu robisz o tak późnej porze? — usłyszała nieznajomy głos. Podniosła wzrok na wysokiego i dobrze zbudowanego mężczyznę.

— Zabiłam swoich rodziców. — stwierdziła beznamiętnie, a nieznajomy lekko zaskoczony jej wyznaniem nie odezwał się, jednak po chwili kucnął obok niej.

— Są tam? — wskazał na drzwi, a dziewczynka kiwnęła twierdząco głową. Nie wiedział czy ma jej wierzyć dlatego po prostu wstał i wszedł powoli do domu. Ostrożnie rozejrzał się po pomieszczeniach i wrócił do niej. Nie kłamała. — Masz gdzie się teraz podziać? — zapytał drapiąc się po karku. Pokiwała przecząco głową. Nie wiedział czy będzie tego żałować ale ponownie przy niej kucnął i wyciągnął dłoń.

Spojrzała na niego [e/c] tęczówkami i drżącą rączką złapała za tą jego. Był inny. Czuła od niego takie dziwne przyjemne uczucie. Czy to właśnie było poczucie bezpieczeństwa? Zaciągnęła nosem, a po chwili z jej oczu poleciały słone łzy. Chcąc poczuć bliżej jego ciepłote ciała przytuliła mężczyznę, a ten złapał ją i wstał. Zabrał ją do bezpiecznego miejsca. Miejsca gdzie wszystkiego się nauczyła. Zawdzięcza temu mężczyźnie wszystko.

Gdyby nie on prawdopodobnie popełniłaby już samobójstwo albo została zabita przez kogoś innego. Niestety ta noc odbiła się na niej tak mocno, że do dziś męczą ją koszmary, w których matka zalana krwią wstaje i dusi dziecko wymawiając okropne wyzwiska, a ojciec stoi nad kobietą śmiejąc się przerażająco.

— Hej, już w porządku. — usłyszała spokojny głos i poczuła dłoń na ramieniu. Znowu to samo. Ten sam koszmar. Zlana potem spojrzała na mężczyznę głośno przy tym oddychając.

— Wszystko okej? — zapytał zmartwiony.

— Tak, tak. Wszystko okej, to tylko koszmar. — wzięła głęboki wdech powoli wypuszczając powietrze. Szczerze mówiąc lekko się ucieszyła, że Satoru siedział przy niej mimo, że wcale tego nie potrzebowała.

— Swoją drogą co tu robisz? —w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. — Myślę, że twoje łóżko jest wygodniejsze niż krzesło w moim pokoju. —uśmiechnęła się, a ten prychnął pod nosem

— A wiesz, powiem ci, że nie jest takie złe. Nawet wygodne. — pokręciła głową, przesuwając się na łóżku.

— Jak tak bardzo chcesz mnie pilnować to połóż się koło mnie, miejsca wystarczy dla nas obojga. —poklepała puste miejsce. Satoru chwilę się zastanawiając, ściągnął buty i najostrożniej jak potrafił położył się obok [y/n].

— Dobranoc.

— Dobranoc.

Dobrze wie, że nie powinna mu tego proponować ale naprawdę nie potrafiła się powstrzymać. Potrzeba poczucia jego bliskości niestety była silniejsza. Jemu też się to podobało. Zawsze była dla niego niedostępna, a jednak teraz pozwala mu na coraz więcej. Pozwala przekraczać mu jej granice. Czując jej bliskość sam staje się spokojniejszy i już wie, że nigdy więcej nie pozwoli jej uciec.

Nie ma opcji, że po raz drugi wypuści ją z rąk. Przysunął się bliżej niej i powoli objął ją w tali badając teren. Pozwoliła mu. Nawet nie stawiała oporu. Tak naprawdę ostatnie takie ciepło ciała czuła od Masamichiego. Czuła to poczucie bezpieczeństwa. Ustami sięgnął do jej karku składając na nim motyli pocałunek. Uśmiechnęła się pod nosem łapiąc za dłoń na jej brzuchu. Oboje czując tak niesamowitą bliskość i poczucie bezpieczeństwa od razu zasnęli.

𝑻𝒉𝒐𝒔𝒆 𝒃𝒍𝒖𝒆 𝒆𝒚𝒆𝒔 ★ Gojo Satoru x f!readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz