25. Kłamałem

112 5 0
                                    

Victor's POV

Trzydzieści minut przed pojawieniem się Jacoba.

Wyjąłem kluczyki ze stacyjki, w akompaniamencie wesołego śmiechu Violet, która z kolorowymi siatkami wyskoczyła z samochodu. Obserwowałem jak w tiulowej spódniczce pokonuje schodki wita się z Constantią, stojącą w progu. Pomachała mi z figlarnym uśmiechem na ustach. Brała udział w tym przeklętym planie Nessy i dobrze się bawiła. Tylko ja cierpiałem. Dwie godziny spędzone w sklepie z zabawkami, gdzie były tylko dzieci— przyprawiły mnie o zawrót głowy.

Ja również wysiadłem z samochodu i zamknąłem za sobą garaż. W środku pachniało zimową herbatą i mlekiem Vancy, który rozpromieniony wierzgał w swoim łóżeczku. Podszedłem do niego, omijając blondynkę, która na podłodze rozkładała swój nowy zestaw lego.

— Jak było, kochany? —zagadnęła Constantia.

— A bardzo dobrze, kochana —zagruchałem, dotykając małej rączki brata.

— Wyglądasz jakbyś przeszedł piekło, ale jak dobrze, to dobrze.

Posłałem jej napięty uśmiech.

— Wujek bawił się ze mną i moją nową koleżanką! Układaliśmy domek dla wróżek!

— Tak, skarbie? A jak się nazywa wasza nowa przyjaciółka?

Przewróciłem oczami, siadając obok niej. Przerzuciłem jej rękę przez ramię i przyciągnąłem do siebie. Zaśmiała się dźwięcznie, wtulając w mój bok. Gdyby było normalnie, teraz obok nas siedziałby Valentino. To on oglądałby jak jego córka się bawi, nie ja. Zapewne on zabawiałby małego, który pokochałby go od pierwszego wejrzenia.

Ale nie było ani Vivienne, ani jego, więc nie było też sensu myśleć o przeszłości, skoro przyszłość świeciła jasnymi barwami.

— Świetnie się teraz czuję —przyznała.

— Ja też —kłamałem tylko trochę.— Kiedy Violet ma kolejny występ?

— Za tydzień! —odezwała się.

— Co tańczycie?

Constantia przycisnęła nogi do brody, opierając brodę o moją pierś. Spojrzała do góry, mrugając parokrotnie.

— Nawet nie umiem wymówić nazwy tego przedstawienia —zachichotała.

— Nie pamiętam, wujek —mała zmarkotniała.

— To nic, mama mi już powiedziała.

— Super!

Posiedziałem z nimi jeszcze chwilę, jednak nie mogłem w nieskończoność odwlekać tej chwili. Podniosłem się niechętnie z kanapy, po czym udałem się na górę. Po drodze zajrzałem do sypialni Olsen, ale nie zastałem jej tam. Może to i lepiej. Wolałem nie widzieć jej przed swoją rozmową z Mirandą. Postawiła mnie pod ścianą. Dobrze to rozumiałem. Nie mogłem mieć dwóch opcji— jeżeli chciałem być dorosły, musiałem podjąć jedyną słuszną decyzję. Wybrać kogoś, do kogo żywię głębsze uczucia.

Valls była jedynie przyzwyczajeniem. Nie byłbym w stanie jej tego powiedzieć, ale taka była prawdą. Okazywała się bezpieczną przystanią, która podczas sztormów brała mnie pod swoją opiekę. To musiało się skończyć. Nie miałem dziewiętnastu lat i nie potrzebowałem jej tak, jak wtedy. Po kolejnych zjazdach, napadach agresji i stanach depresyjnych nie musiałem uciekać do niej. Miałem kogoś innego.

Nessa była kimś więcej, niż przypadkową dziewczyną.

Była mi pisana.

Udałem się w stronę jej pokoju, traf chciał, że właśnie z niego wychodziła. Długie pukle spływały kaskadami po ramionach, okrytych jedynie cienkim materiałem bluzki. Spojrzała na mnie swoimi kocimi oczami. Rozchyliła lekko wargi na mój widok, jednak jej oszołomienie nie trwało długo. Skrzywiła się, jakby w niesmaku i minęła mnie.

Scream of HopeWhere stories live. Discover now