2. Tysiąclecie

41 6 54
                                    

nzmlbc udało się, napisałam! Wiem,  że dobijam cię każdym zdaniem bez adrienette, ale cierpliwości. Jeszcze nie dzisiaj.

PS: Wspominałam już, że książka będzie nietypowa?

Leżała już od dobrych kilku minut, czując się jak w przyjemnym śnie. Miękka poduszka i cieplutka kołderka, a na dodatek dobiegający zewsząd zapach jakiejś pieczeni. Nie trzeba się niczym martwić, a myśli krążą tylko wokół wygody i spokoju. Żyć nie umierać!

Marinette rozprostowała ręce nad głową, wydając z siebie zaspane pół ziewnięcie pół mruczenie. Po chwili jednak stwierdziła, że pozycja na prawym boku będzie jednak zdecydowanie wygodniejsza do spania, więc obróciła się z zamiarem osiągnięcia jeszcze większego uczucia wypoczynku, gdy nagle...

TRACH!

- Aaa! – zaliczyła nieprzyjemne spotkanie z czymś, co na pewno nie było jej puchatym różowym dywanem. Tak, zdecydowanie nie. Gwałtownie otworzyła oczy i wyprostowała się jak struna przywalając głową w sufit... a tak właściwie w zimną twardą skałę, których jak na złość było pełno dookoła.

- Uhh.

- Jak mniemam, obudziłaś już się – odezwał się obcy dla dziewczyny głos.

Jak się po chwili okazało, należał on do staruszki stojącej nieopodal. Kobieta swoje włosy miała upięte w staranny kok na czubku głowy, z którego nie wymykało się żadne nieposłuszne pasemko. Ubrana była w długą kwiecistą suknię z ciężkiego materiału, przewiązaną na brzuchu szerokim, czerwonym pasem. Jej twarz była majestatyczna i poważna, ale jednocześnie sprawiała wrażenie, jakby była tą samą miłą sąsiadką, która zaprasza cię po szkole na ciepłą herbatkę i ciasteczka.

Marinette stała z ogłupiałym wyrazem twarzy, próbując przeanalizować w głowie obecną sytuację. Nie dość, że znalazła się chyba w jakiejś grocie jaskiniowców w której spotkała ciutkę przerażającą babcię, to na dodatek na cała scena najprawdopodobniej nie rozgrywała się już w jej sennych marzeniach a w najprawdziwszym materialnym świecie.

Tak... nawet za bardzo bolesne uszczypnięcie w rękę potwierdziło jej obawy...

Straruszka natomiast sprawiała wrażenie jakby to, że w jej... domu? No nieważne. W tym miejscu, które najprawdopodobniej było przez nią zamieszkiwane znalazła się obca dla niej osoba, nie sprawiło na niej żadnego wrażenia. Normalka, co nie?

– Spodziewałam się twojej wizyty już od dawna i jest to dla mnie ogromnym zaszczytem móc cię wreszcie poznać strażniczko – kobieta złożyła swoje dłonie przy brzuchu w charakterystyczny gest i wykonała delikatny ukłon w stronę ciemnowłosej.

Sytuacja biernego obserwatora tych zdarzeń mogłaby się wydać dość komiczna. Dostojna i pełna gracji osoba, oddaje cześć zwykłej nastolatce, która zastygła w niezidentyfikowanej pozycji, masując się po bolącej głowie i stękając na myśl o niedawnym zderzeniu z podłogą... wróć... skałami.

- Em... Um... również miło mi poznać? Chyba... Co ja tu tak właściwie robię?

- Usiądź dziecko, za moment wszystko sobie wyjaśnimy. Pewnie jesteś bardzo zmęczona i głodna – staruszka mówiła bardzo powoli i wyraźnie, a jej melodyjny głos przypominał babcine bajki, opowiadane na dobranoc. Nie czekając na reakcję swojego „gościa", obróciła się tyłem i podeszła do czegoś, co chyba miało udawać pułki, skąd wzięła ręcznie rzeźbione półmiski. – Na co czekasz? Podejdź – zwróciła się do ciemnowłosej.

Nastolatka nie widząc zbytnio innego wyjścia postawiła kilka kroków do przodu i usiadła na zdobionym dywanie, cały czas czujnie obserwując kobietę – w końcu mama mówiła, żeby nie ufać nieznajomym. Ponieważ znalazła się w tym momencie bliżej wyjścia z jaskini, mogła swobodnie rozejrzeć się po okolicy.

Pętla czasu: Ostatnia Wola MistrzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz