CHAPTER ELEVEN: Parents Weekend

273 23 11
                                    

Nevermore stale musiało czymś żyć i musiało to być coś bardziej ekscytującego, niż lekcje szermierki i sekcje zwłok. Natura nie znosi próżni, a Nevermore - braku dodatkowych podniet. Gdy przebrzmiały już echa plotek i ploteczek opowiadanych po Kruczej Imprezie, wszyscy na poważnie skupili się na Weekendzie Rodziców. 

Candice wiedziała, że możliwi do wytropienia rodzice otrzymali zaproszenia, w tym — jej własny ojciec. Nie była zaskoczona, że odmówił. Miała świadomość, że nie chciał mieć nic wspólnego z Nevermore. Wystarczyło, że musiał przełknąć gorzką pigułkę w postaci posłania tam córki, noszącej jego nazwisko.  

Wydawało się, że była z tym pogodzona. Nie była jedyna. Xavier i Bianca byli pewni, że ich rodzice też się nie zjawią i nie pomylili się. Mimo to, Candice zaszkliły się oczy, gdy zobaczyła sznur wjeżdżających na szkolny parking samochodów. Patrzyła z okna na kolegów i koleżanki, rzucających się w ramiona swoich matek i ojców. Rodzina Winifed też przyjechała i Candice została sama w pokoju. 

Zakładała, że to będzie zwykły dzień, nie planowała więc nic specjalnego i teraz zaczęła żałować. Zasunęła zasłony w oknie i wróciła do łóżka. Założyła słuchawki, włączyła głośno muzykę i zabrała się za czytanie książki, którą dała jej Valeria, ale nadal było jej ciężko. Czuła, jakby do żołądka wpadł jej ciężki kamień, rozłożył się tam i odebrał jej całą radość życia. 

Wyszła na spacer do lasu. Długo wędrowała samotnie, często zbaczając ze szlaku. Buty miała mokre, była przemarznięta, ale szła przed siebie. Już dawno minęła Kryptę Cracstone'a i dziwną, wielką jamę, która wyglądała, jak siedlisko potwora. W końcu, gdy się zatrzymała, nie miała ani zasięgu, ani bladego pojęcia, gdzie jest. Spróbowała starej metody, określając kierunek północny na podstawie mchów porastających drzewa i kamienie. Nie był to może najbardziej sprawdzony sposób, ale jedyny, na jaki wpadła. 

W połowie drogi zorientowała się, że ma przecież kompas w telefonie, który działał niezależnie od zasięgu. Okazało się, że mchy tym razem prawidłowo wskazały kierunek. Po kilkunastu minutach dotarła do drogi i zorientowała się, że jest już tylko pięć minut piechotą od Jericho. Po krótki namyśle, postanowiła, że wstąpi do miasteczka, a z powrotem wróci busem. 

Weszła do Wiatrowskazu. W środku siedziała tylko jedna osoba — szeryf Galpin, czekający na swoją kawę na wynos. Candice ukłoniła się uprzejmie i zajęła miejsce przy odległym stoliku. Kelnerka zabrała zamówienie, a Candice przylgnęła do kaloryfera, próbując się ogrzać. 

Nie zauważyła, że szeryf najpierw ją obserwował, a potem podszedł do jej stolika. 

— Jakieś kłopoty? —  spytał donośnym głosem; Candice aż się wzdrygnęła. 

—  Nie, skądże, szeryfie! Byłam na spacerze i strasznie zmarzłam. 

Szeryf obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem. 

—  Nevermore nie ma teraz Weekendu Rodziców? 

—  Owszem, ale mój tata nie dał rady przyjechać — odparła, siląc się na obojętny ton. 

Szeryf Galpin zamilkł na moment, po czym na nowo podjął rozmowę.

—  Widziałem cię z moim synem, na Dożynkach.

Candice była pod wrażeniem, jak szeryf potrafił przekazać zwykłą informację, jakby to było oskarżenie. 

—  Rozmawialiśmy —  odparła pokornie. 

—  Mhm... —  mruknął szeryf.  —  Czekasz tu na kogoś? 

— Nie, wypiję herbatę i pewnie pójdę na powrotnego busa. 

A Penny For Your Thoughts • WednesdayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz