Jericho było dziurą, jakich pełno w Vermont; przygnębiającą, depresyjną dziurą. Może to ta deszczowa aura i ciężkie, ołowiane chmury, a może posępni ludzie przebierający się za pielgrzymów, w każdym razie — Candice nie czuła się tam zbyt dobrze.
Włożyła "normalne" ubrania, a ludzie i tak patrzyli na nią, jak na dziwadło. Sama nie była pewna, co tak naprawdę ją zdradzało. Cóż, dyrektor Weems ostrzegała ją, że miejscowi podchodzą do uczniów Nevermore niezbyt przychylnie.
Rozczarował ją też fakt, że musiała zwiedzać sama. Xavier w ogóle nie zaszczycił miasta swoją wizytą, Bianca tak samo. Kent był umówiony z chłopakami, Yaspis i Winifred nalegały, aby całe przedpołudnie spędzić w kawiarni Wiatrowskaz.
Candice wzięła gorącą czekoladę na wynos i ruszyła przed siebie. Zasadniczo, niewiele było do zobaczenia w samym mieście. Wiedziała o Świecie Pielgrzyma, ale ciarki przechodziły ją na myśl o samotnej wizycie w tym miejscu.
Błądziła po uliczkach i starała się nie szukać kłopotów; jak na ironię, kłopoty znalazły ją same. Skręciła w jedną z bocznych alejek, bez śladu żywej ani martwej duszy. Nagle, zza rogu wyłonili się trzej chłopcy, na oko niewiele starsi od niej.
Nie zdążyła im się dobrze przyjrzeć, spuściła wzrok i pragnęła szybko ich wyminąć. Gdy zrównała się z nimi, wstrzymała oddech. Odetchnęła dopiero, gdy znalazła się kilka kroków dalej; a powinna była zachować czujność do końca.
— Hej, świrusko! — usłyszała za plecami i poczuła mocne szarpnięcie.
Przestraszyła się i w panice wskoczyła do głowy napastnika. Zobaczyła myśli przeciętnego nastoletniego chłopca; duże piersi koleżanki, samochody, pieniądze, gry wideo. Gdy rzuciło ją głębiej, nagle poczuła kolejne szarpnięcie i przeskoczyła do kolejnej głowy. Ten chłopiec miał wiele kompleksów; nie lubił swojego ciała, swojego głosu i czuł się zdominowany przez silniejszych kolegów.
A potem poczuła, że ktoś obejmuje ją od tyłu. Poczuła zapach kawy, przeplatany nutami zdecydowanie zbyt intensywnego żelu pod prysznic.
— Już wystarczy — zabrzmiało jej tuż przy uchu i wypadła z transu.
Oddychała ciężko; dwaj chłopcy, których głowy przed chwilą zwiedziła, stali oszołomieni, nie mogąc się pozbierać.
— Czy jak cię puszczę, to nie zrobisz mi prania mózgu? — odezwał się ponownie głos za nią.
Chrząknęła i wyszarpnęła się, trochę nazbyt gwałtownie. Dopiero teraz zobaczyła twarz tego, który zamknął ją w stanowczym uścisku. Miał kędzierzawe włosy, mieniące się rudawymi refleksami, które dobrze grały z raczej bladą cerą. Jego oczy były czujne i skupione na niej.
— Wszystko w porządku? — spytał ponownie, próbując położyć jej dłoń na ramieniu, ale Candice się uchyliła.
— Nie powinniście mnie zaczepiać — odpyskowała urażona. — Wtedy nic by się nie stało.
Oboje spojrzeli na zbłąkane spojrzenia dwóch pozostałych chłopaków.
— Zaraz im przejdzie, nie martw się — burknęła Candice.
— Co im zrobiłaś... znaczy, co to było? — spytał, bardziej zaciekawiony, niż przestraszony.
Candice uniosła wysoko głowę i spojrzała mu butnie w oczy. Nagle wstąpiły w nią jakieś tajemne siły, które kazały jej pokazać, że wcale się nie bała, że to była celowa obrona na ich prostacki atak.
— Czytałam ich myśli.
— Było tam coś ciekawego? — spytał niezrażony.
— Niespecjalnie, powinieneś poszukać sobie inteligentniejszych kolegów — dodała i była gotowa odejść, gdy chłopak zatrzymał ją jeszcze na moment.
— Wybacz to szczeniackie zachowanie, oni czasem nad sobą nie panują. Przy okazji, jestem Tyler — przedstawił się.
Zawahała się, po czym wyciągnęła do niego dłoń; jego uścisk był pewny i ciepły.
— Candice — przedstawiła się. — Muszę lecieć, autobus mi odjedzie — skłamała i posyłając mu blady uśmiech, ruszyła w przeciwną stronę.
— Do zobaczenia, Candice — usłyszała za plecami.
*
— Co jest z tymi ludźmi z Jericho?
— Masz coś konkretnego na myśli, poza tym, że to świry, przebierające się za morderców, którzy palili ludzi na stosie, myśląc, że Bóg tak kazał?
— Zaczepiło mnie dzisiaj trzech gości...
— I co, wlazłaś im do mózgu? — ożywiła się Winifred.
— Dwóm z nich.
— A co z trzecim?
— Trzeci był... całkiem w porządku.
— Powinnaś się zapisać na jakieś zajęcia z samoobrony. Następnym razem mogłabyś im dodatkowo skopać tyłki — stwierdziła Winifred. — Ten trzeci, jak miał na imię? — dopytywała.
— Tyler.
— Hmm, coś kojarzę... Hej, może to ten, co trzyma z synem burmistrza?. OMG, czy wlazłaś do myśli syna burmistrza?!
Candice zadrżała na samą myśl, że ktoś mógłby na nią donieść. Niby zrobiła to przypadkiem, niby to oni ja zaatakowali, ale wątpiła, czy łatwo udałoby jej się wytłumaczyć przed Weems.
— A jak on wygląda, ten syn burmistrza?
— Ciemna skóra, krótkie włosy, średni wzrost...
— Uff, to żaden z nich. Tamci byli biali, cała trójka.
— Słuchaj, na Dożynkach musisz na siebie uważać. Oficjalnie, jesteśmy tam mile widziani, ale wiesz, że to idealna okazja dla takich gnojków. I zapisz się na te zajęcia, mówię ci.
*
Candice, zachęcona rozmową z Winifred, dołączyła do zajęć ze sztuk walki, prowadzonych przez Azjatę, nie do końca wiadomego pochodzenia, bo jednego dnia kazał się nazywać panem "Kim", a innego — panem "Kobayashim". Mówił z wyraźnym akcentem i Candice nie zawsze wiedziała, o co mu chodzi.
Przyswajała nauki raczej powoli, ale podobał jej się ten wysiłek fizyczny, który w odróżnieniu od zajęć z Valerią, pozwalał jej oczyścić umysł. Jednocześnie czuła, że z treningu na trening jej ciało stawało się silniejsze, bardziej sprawne. Zajęcia w Nevermore w ogóle były intensywne. Jeżeli chciało się posiąść albo udoskonalić jakąś umiejętność, był czas i przestrzeń na to, aby wsiąknąć w to bez reszty.
Candice rzadko dzwoniła do ojca i jeszcze rzadziej do brata. Nie tylko dlatego, że miała dużo zajęć, po prostu za nimi nie tęskniła. W domu czuła się jak intruz, wadziła im, w dodatku stale byli narażeni na jej ataki. Starała się wysyłać sms-y, żeby nikt nie posądził jej o zaniedbanie, ale robiła to bardzo niechętnie.
Gdy w końcu zadzwonił do niej ojciec, rozmawiała z nim krótko i konkretnie. Przypominało to raczej przesłuchanie, niż rozmowę bliskich sobie osób po kilku tygodniach rozłąki. Przepytywał ją szczególnie o postępy z opanowaniem mocy. Był chyba trochę zawiedziony, gdy powiedziała mu, że jest lepiej, ale nadal ma nad czym pracować.
Przed tym, gdy się rozłączył, wtrącił zdanie, które rozstroiło ją do końca dnia.
— Dopóki tam jesteś, to w sumie nie moje zmartwienie, ale lepiej, żebyś szybko się poprawiła i nie przyniosła mi wstydu.
Po co rodzice mówią dzieciom takie rzeczy?! Z trudem powstrzymała napływające do oczu łzy, które i tak znalazły ujście, gdy zasypiała. Z nadmiaru emocji wskoczyła wtedy na moment do myśli śpiącej Wini, która śniła o jakimś podwodnym świecie. Obrazy były przyjemne, ale Candice szybko się zreflektowała i wróciła do swoich własnych smutków.
CZYTASZ
A Penny For Your Thoughts • Wednesday
FanfictionJak często pragniemy przeczytać cudze myśli? Zajrzeć do głowy drugiej osoby i dowiedzieć się, co tak naprawdę w niej siedzi. Candice Crowe pragnęła czegoś zupełnie odwrotnego. Mimo najszczerszych chęci, notorycznie pakowała się ludziom do głowy wbr...