Candice nie próżnowała w wakacje. Prawie codziennie urządzała sobie spacery po rodzinnym miasteczku i wykorzystywała każdą okazję do świadomego używania mocy. Tym sposobem, dowiedziała się, że jej sąsiad, pan Perez, ma nieślubne dziecko. I że sąsiadka, pani Belkovitz, przykładna nauczycielka, wieczory spędza, pokazując swe wdzięki na kamerkach w Internecie. Cóż, nauczyciele to niedoceniany i nisko opłacany zawód, więc Candice nie zamierzała jej oceniać. Jak ognia unikała za to myśli brata i ojca, utrzymując złudzenie, że przestała korzystać z daru. Cel został osiągnięty, bo nikt nigdy jej nie przyłapał, ani nawet nie podejrzewał. Valeria byłaby z niej dumna (a przynajmniej Candice lubiła to sobie wmawiać). Poza tym, Winifred spędziła tydzień u niej, w Wyoming, a później Candice ruszyła na Florydę. Chodź niechętnie wyjechała z Nevermore, wakacje to nie był to zupełnie stracony czas.
Między nią a Tylerem było raz lepiej, raz gorzej, szczególnie na początku rozłąki. Zdarzały się dni, gdy oboje milczeli, innym razem — wisieli na telefonie godzinami. Później, wszystko się jakoś unormowało. Rozmawiali o stałych porach, pisali do siebie i opowiadali wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Gdy zbliżał się dzień powrotu do Nevermore, po raz pierwszy w życiu Candice postanowiła postarać się dla chłopaka. Poszła do fryzjera, kosmetyczki i na zakupy. W wakacje nie miała ochoty szczególnie o siebie dbać, końcówki włosów miała wysuszone na wiór, a paznokcie — każdy innej długości i innego kształtu. Z trwogą zauważyła u siebie nawet delikatny zarys mono brwi.
Do Nevermore przyjechała jako Candice 2.0, z równymi brwiami, nawilżonymi włosami i paznokciami pomalowanymi bezbarwnym lakierem. Była jedną z pierwszych, którzy dotarli do szkoły przed rozpoczęciem nowego semestru. Gdy szła pustym korytarzem, ciągnąc za sobą piekielnie ciężką walizkę, niespodziewanie ktoś ją zawołał. Obróciła się ostrożnie i dostrzegła kobietę o rudych włosach. Miała czerwone buty i ekstrawaganckie, siermiężne okulary.
— Hop hop, dzień dobry! — zawołała.
— Dzień dobry — przywitała się Candice.
— Jestem Marilyn Thornhill, opiekunka akademika Ophelia.
Candice uśmiechnęła się przyjaźnie i z miejsca się przedstawiła:
— Candice Crowe. Mieszkam na drugim piętrze.
— Och, razem w Winifred? — spytała kobieta.
Candice była zaskoczona, nie tyle tym, że kobieta o tym wiedziała, co tym, że tak łatwo połączyła fakty.
— Zgadza się — przyznała skrępowana.
— Czytałam wasze akta, chciałam się dobrze przygotować — wytłumaczyła pani Thornhill. — Poczekasz tu sekundkę? — spytała.
Candice skinęła głową i odłożyła na moment walizkę. Po chwili, Marilyn Thornhill wróciła, niosąc w dłoniach doniczkę.
— To dla ciebie, starałam się wybrać jakiś kwiat dla każdej z moich podopiecznych. To margaretki, zasadziłam je też w naszej szkolnej szklarni, którą teraz się opiekuję — dodała z dumą.
—Dziękuję — odparła Candice, przyjmując doniczkę. Była zaskoczona tym gestem, ale pani Thornhill wydawała jej się otwartą i uprzejmą kobietą.
Pożegnały się uprzejmymi skinieniami. Candice nawet się nie rozpakowała. Byle jak wrzuciła walizki do pokoju i popędziła do miasta, prosto do Wiatrowskazu. Miała szczęście, bo Tyler był akurat pochłonięty lekturą czegoś, co wyglądało z daleka jak olbrzymia encyklopedia. Stał za ladą, opierając łokcie o blat i czytał. Ruch był niewielki, więc chyba nikomu to nie przeszkadzało. Przez moment przyglądała mu się zza szyby, podobało jej się, że był taki skupiony, po czym dyskretnie weszła do środka. Tyler nie od razu podniósł wzrok.
CZYTASZ
A Penny For Your Thoughts • Wednesday
FanfictionJak często pragniemy przeczytać cudze myśli? Zajrzeć do głowy drugiej osoby i dowiedzieć się, co tak naprawdę w niej siedzi. Candice Crowe pragnęła czegoś zupełnie odwrotnego. Mimo najszczerszych chęci, notorycznie pakowała się ludziom do głowy wbr...