- Wilczy Skowyt? - zapytała kotka niedowierzając.
Kocur zawstydzony spuścił łeb.
- Tak... To ja - powiedział cicho.
Przez chwilę stali w milczeniu. Postrzępiona Kita poczuła ukłucie zawodu, że nie był to Jastrzębia Gwiazda.
- Ehm... No tak... - nieśmiało przerwała krępującą ciszę.
Kocur spojrzał jej w oczy, po czym obejrzał się za siebie, słysząc bolesne zawodzenie Jaskółczego Mrozu. Ona dostała Mrocznego Sna.
Bardzo nie chcieli tego robić. Byli najlepszymi przyjaciółmi, lecz nie partnerami. Niektórzy mówili, że nie istnieje przyjaźń między kotką a kocurem, lecz oni byli tego idealnym przykładem. A teraz co? Mieli mieć ze sobą młode, których nie chciało mieć żadne z nich? Teraz nawet myśl o spojrzeniu przywódcy nie pomagała. Po prostu nie mogli.
W końcu Postrzępiona Kita westchnęła.
- Miejmy to już za sobą - powiedziała cicho.
Wilczy Skowyt do niej podszedł, a wszystko, co działo się później, było instynktowne. Kocur przygniótł ją do ziemi, gryząc w kark, a ona lamentowała, jednak nie z bólu zadanego przez pazury czy zęby.
Wszystko to trwało zaledwie parę minut, jednak dla nich obojga wydawało się godzinami. Kiedy było po wszystkim, Wilczy Skowyt odskoczył od niej.
- Przepraszam - powiedział cicho smutnym głosem po czym wyszedł z legowiska, ciągnąc ogonem po ziemi.
Kotka zwinęła się w kłębek, cicho łkając. Wiedziała, że między nimi już nigdy nie będzie już tak samo. Nie będą ze sobą rozmawiali czy patrzyli sobie w oczy, dokładnie pamiętając ten wieczór. Przez głowę przemknęła jej myśl, że Jastrzębia Gwiazda zniszczył ich przyjaźń.
Następnego dnia, cały czas milcząc, została im dostarczona zwierzyna. Postrzępiona Kota nie była głodna, lecz została do tego zmuszona przez położnika. Jej ulubione zajęcze mięso ledwo przechodziło jej przez zaciśnięte gardło.
Dni i noce zlewały się w jedno. Nie wolno jej było opuszczać obozu, więc jedyną rozrywką było patrzenie się w niebo i latające motyle, gdyż starszyzna nie była skora go rozmowy.
Co jakiś czas przychodził jakiś wojownik, by przekazać im wieści z głównego obozu. Postrzępiona Kita zawsze z przejęciem słuchała wiadomości, a gdy ginął ktoś z ich strony, kotka dopytywała się, kto to. Mimo wszystko martwiła się o Wilczego Skowyta i Motyle Futro.
Dnie i noce zlały się w jedno. Postrzępioną Kitę wkrótce ogarnęła rządza krwi, której nie mogła ugasić. To samo działo się zresztą z Jaskółczym Mrozem. Zaczęły słyszeć odgłosy walki i śnić o tym, że topią się w rzece krwi.
I jeszcze ta samotność. Nikt oprócz zwiadowców nie przychodził do obozu, przez co panowała tam cisza. Potworna cisza, która powodowała mdłości. Kotce piszczało w uszach, ledwo zasypiała. Z czasem zaczęła również zwracać posiłki przez rosnący brzuch, co nie pomagało. Było beznadziejnie.
Dni powolutku zaczęły się robić coraz cieplejsze, a dwie karmicielki powoli wariowały. Prawie nie jadły i nie spały, czując pragnienie metalicznego posmaku w pysku. I były samotne. Nikt do nich nie przychodził, gdyż prawdopodobnie nie mógł. Obie zaczęły tęsknić za innymi kotami, za prowadzeniem dyskusji. Za tymi, którzy byli ojcami ich kociąt, które miał niedługo się urodzić.
Postrzępiona Kita się bała. To była jej pierwsza ciąża, i wyglądało na to, że miała urodzić samotnie, tylko z obecnością położnika i Jaskółczego Mrozu.
Co jeśli coś pójdzie nie tak? Zamartwiała się, chociaż obawiała się również tego, że nie będzie dobrą matką. Była spragniona krwi, a w głowie miała tylko walkę... A wiedziała, że z młodymi będzie dużo zachodu.
Z czasem zaczęła je kochać. Na początku ich nie chciała, lecz wraz z wzrostem brzucha, gdy zaczęły kopać, szeptała do swojego brzucha, opowiadała im bajki i delikatnie lizała. Zastanawiała się, jak będą wyglądać. Nie chciała, by któreś było płomiennorude jak jej brat... Klan mógłby tego nie zaakceptować.
Często leżała na gorącej skale, czując jak młode kopią, jak fale rozpływają się po jej całym ciele. Nadal nie mogła uwierzyć, że nosi w sobie nowe, żywe istoty. Jadła bardzo dużo, lecz na siłę. Nie chciała zagłodzić kociąt, a właśnie przyszła pora na kolejny posiłek. Powoli podeszła do niedużej sterty, ciężki człapiąc. Wybrała sobie mysz, po czym usiadła.
Poczuła ciarki, gdy wbiła zęby w gryzonia. Niestety, wcześniej był spuszczony z krwi. Nie powstrzymywała chęci zabawy zwierzyną. Rozerwała mysz na kawałeczki, niestety bez krwi i pisków to nie było to samo. Zrezygnowana pochłonęła gryzonia i wróciła na swoją nagrzaną skałkę.
Mijały dni, aż doszło do tego momentu. Błotnista Sadzawka wiedział, że tego dnia obie kotki będą rodziły, więc byli przygotowani. Była wtedy północ.
Zaczęło się niezbyt silnymi i rzadkimi skurczami. Obie kotki strasznie się bały, chciały urodzić gdzie indziej niż w legowisku medyka, lecz nie miały wyboru. Chciały wejść do ciasnej, bezpiecznej norki i tam począć swoje dzieci.
Z czasem skurcze przybierały na sile, a z nabrzmiałych sutków zaczęło sączyć się mleko. Zanim poród naprawdę się zaczął, skurcze trwały dwie godziny. Potem Postrzępionej Kicie odeszły wody, gdy usłyszała chlupnięcie i zobaczyła kałużę wody pod sobą. I wtedy zaczął się poród.
Obie kotki krzyczały i lamentowały, przekrzykując się nawzajem. Postrzępiona Kita teraz bardzo się bała, chyba jeszcze nigdy nie czuła takiego przerażenia i... samotności. Ból był nie do zniesienia, gdy pierwszy kociak powoli wychodził na świat.
W końcu, po męczarniach które zdawały się trwać wieki, pojawiła się główka pierwszego maleństwa, a potem całe ciałko owinięte błoną i przytwierdzone pępowiną do łożyska. Medyk zaczął wylizywać malucha, który nabrał pierwszego wdechu i zaczął piszczeć. Potem przegryzł mu pępowinę i rozkazał Postrzępionej Kicie zjeść łożysko.
Nie musiał jej tego mówić. To było instynktowne. Potem po pół godzinie narodził się kolejny kociak, a brzuch kotki nadal był nabrzmiały, zwiastując jeszcze jednego młodego.
I z tym ostatnim kociakiem był problem. Gdy się narodził, był nieruchomy, a pępowina była ciasno owinięta wokół maleńkiej szyi. Medyk zabrał ciałko, a Postrzępiona Kita już nigdy go nie zobaczyła.
Mimo zmęczenia zaczęła dokładnie oglądać pijące jej mleko kocięta. Jeden, ten starszy był ciemnoszary w pręgi i jaśniejsze przebarwienia, a druga, koteczka, była mała i płowa. Postrzępionej Kicie od razu przywiodła na myśl babcię.
Nadała im imiona. Dąbek dla chłopczyka i Przepióreczka dla dziewczynki. Nie wiedziała, dlaczego akurat tak, lecz takie imiona im pasowały.
- Dąbku, Przepióreczko... - wyszeptała kotka, owijając kociaki ogonem.
Czuła miłość. Matczyną miłość, która była potężniejsza od największego huraganu czy najsilniejszego kota. To były jej młode, i będzie je broniła, kosztem własnego życia. A wiedziała, że będzie wiele okazji do ich ratowania...
I tak razem splecieni zasnęli wraz z wschodem słońca. Tego dnia narodziło się siedem zdrowych kociąt i jedno martwe, co było wspaniałą nowiną dla klanu, lecz najbardziej cieszyły się matki młodych.
![](https://img.wattpad.com/cover/330544073-288-k446593.jpg)
CZYTASZ
Wojownicy: Klątwa Postrzępionej Kity
Cerita PendekZ dedykacją dla paru fajnych osóbek z rp ~~ Smutne życie Postrzępionej Kity, wojowniczki Klanu Wrony, nad którym przejął władzę okrutny dyktator. Wtedy życie niewinnej kotki zamienia się w piekło. Z resztą, nie tylko jej: wszystkich żywych istot w p...