Rozdział 12: Obcy

112 14 3
                                    

Gdy tylko Akihiko się obudził, zostawiłem mu pod opieką dwie Omegi, a sam udałem się na spacer. Metaliczny zapach, zapach tego okropnego dziada unosił się w powietrzu, co niesamowicie mnie drażniło. Teraz, gdy już wiedziałem do kogo należy, miałem jeszcze większą ochotę zabić jego właściciela. Nie mogłem znieść myśli, że ten cały "pan" tak bezkarnie zostawiał na moim terytorium swój zapach.

Takahiro powiedział, że nie muszę martwić się o to, że zapach od razu oznacza obecność "pana". Według rudowłosego, gdyby ten gnój tutaj był, nie kryłby się z tym. Ufam Takahiro i wiem, że nie powiedziałby mi tego, gdyby nie był tego w stu procentach pewien, jednak mimo tego, że według niego na moim terenie nie ma żadnego wroga, wolałem się upewnić. W końcu kto wie - może ten cały "pan" wysłał jednego z tych swoich sługusów, żeby przeszperał każdy zakątek tej części lasu? Ten scenariusz mógł być tak samo prawdopodobny jak każdy inny, a ja nie chciałem, by bezpieczeństwo mojej rodziny było zagrożone tylko dlatego, że odpuściłem sobie spacer.

Starałem się skupić na wykonywanej czynności. W końcu, nawet jeśli nie było tu "pana" ani nikogo z jego bandy, wciąż mogły zapodziać się tu na przykład niedźwiedzie. W zeszłym roku pojawiły się tutaj właśnie na początek jesieni, szukając pożywienia. Wtedy nie przypilnowałem ich wystarczająco i jeden z nich podszedł pod sam dom. Całe szczęście wtedy padało i żaden z nas nie planował wychodzić... Naprawdę chciałem zrobić to porządnie i mieć pewność, że żadnemu z nas nic nie zagraża, ale moje myśli ciągle uciekały do nocnych wydarzeń.

Poświęciłem rozpamiętywaniu ich cały ranek i sądziłem, że to wystarczy, ale jak widać - myliłem się. Nie mogłem przestać o tym myśleć. Lyiar był w naprawdę złym stanie i doskonale widziałem, jak wiele go to kosztuje. Hiro mówił, że "pan" próbuje go osłabić i przejąć kontrolę nad jego umysłem, ale brunet ciągle walczy. Jednak w końcu sił mu zabraknie, a wtedy... Nawet nie chcę myśleć o tym, co się wtedy stanie.

Chciałbym mu pomóc. Chciałbym zrobić coś, co skutecznie pokrzyżuje plany tego gnoja. Nawet nie wiem, jak inaczej mam go nazwać. Takahiro zapewne nie zna jego imienia, bo nigdy go nie użył. A szkoda. "Pan" do niego nie pasuje. Pan. Co to ma w ogóle być? Za kogo on się uważa?

Zacisnąłem dłonie w pięści i wypuściłem ze świstem powietrze. Nie znalazłem nic niepokojącego, a więc mogłem powoli wracać do domu. Niedźwiedzie raczej nie kryłyby się za bardzo ze swoją obecnością tutaj, a każdy inny wróg wciąż pozostawia po sobie zapach. Wyczuję go; albo ja, albo Śnieg lub pozostałe dwie wilczyce. Nic nam nie będzie.

Z tego wszystkiego zgłodniałem. Kaito gotuje najlepiej z nas i żaden z nas nie potrafi przyrządzić tak dobrych dań jak karmelowowłosy, ale przez jego ruję musimy zająć się kuchnią sami. Podzieliliśmy się gotowaniem na te siedem dni, dziś była kolej Akihiko. Bałem się, co wilkołak wymyśli, ale z drugiej strony zjadłbym chyba wszystko. Naprawdę nie sądziłem, że brak śniadania będzie miał takie skutki.

Mój brzuch głośno mi przytaknął. Naprawdę powinienem jak najszybciej coś zjeść.

***

Sarnina. Sarnina w wykonaniu Akihiko była... Jadalna. Na pewno była dobrze upieczona, więc nie musiałem się martwić o to, czy któregoś z nas nie złapie później paskudny ból brzucha, ale... Jej smak był dość ubogi. Czarnowłosy chyba nie lubi eksperymentować z przyprawami i ziołami. Nie mam do niego o to pretensji - o wiele bardziej wolałem takie coś bez smaku niż coś, co wypaliłoby mi twarz i spowodowało okropny atak kaszlu po pierwszym kęsie.

Pilnowałem, by Lyiar zjadł dużo. Musiał być silny, a malutki kawałeczek mięsa nie mógł dać mu energii do walczenia z dziwnymi zagrywkami "pana". Sięgnąłem po mały kawałek i przełożyłem go na talerz bruneta, gdy tylko skończył jeść swoją porcję. Może i musiał jeść dużo, ale zapychanie go do granic możliwości też nie było dobre. Nie chciałem więc ciągle podrzucać mu samych największych i najbardziej tłustych kawałków. Dwa mniejsze w zupełności wystarczą. Bo dwa mniejsze, to prawie to samo co jeden taki większy... Prawda?

- Myślę, że Lyiar... - zaczął Takahiro, ale przerwało mu szuranie przy drzwiach. Wszyscy spojrzeliśmy w ich stronę, a już po chwili dało się słyszeć dobiegające z zewnątrz warknięcia. Zerwałem się jak poparzony i dopadłem do drzwi.

Śnieg stała najbliżej wejścia. Najwyraźniej to ona postanowiła podrapać kawałek drewna. Na polance przed domem stały Deszcz i Liść. Miały położone uszy i już na pierwszy rzut oka widać było, że nie są przyjaźnie nastawione do stojącego przed nimi wielkiego, jasnego wilka.

Był wilkołakiem.

Wyjąłem nóż z kieszeni i stanąłem tuż obok wilków.

- Akihiko, zabierz je. - poleciłem czarnowłosemu. Wilczyce były znacznie mniejsze od przemienionego wilkołaka, a nie chciałem, by coś im się stało. Może i Aki przyprowadził je tutaj, by nas chroniły, ale z tym mogłem poradzić sobie sam.

Czarnowłosy wykonał moje polecenie. Deszcz i Liść wyraźnie niechętnie udały się za nim na schodki domu. Aki wiedział, że nie chcę ich w środku. Słyszałem też, jak mówił Takahiro i Lyiarowi, żeby zostali na miejscu, najwyraźniej nie zdążyli wstać od stołu. Dobrze. Nasz gość był Alfą, co było widać na pierwszy rzut oka i nie chciałem, żeby zobaczył Omegi. Wolałem nie ryzykować, że coś im się stanie, bo w końcu nie wiedzieliśmy, jakie miał zamiary.

Nie odrywałem wzroku od oczu intruza. Chodził w tę i we w tę, jakby był jakoś dziwnie pobudzony. Nie podobało mi się to. I gdzie, do jasnej ciasnej, zniknął jego zapach? Przecież był Alfą - wielkim i silnym, a naszych zapachów po prostu nie da się zamaskować. Nie tak całkowicie, zawsze zostanie słaby ślad. Ale teraz nie czułem absolutnie nic.

Rano go tutaj nie było. Przeszedł mnie zimny dreszcz na myśl, że tak naprawdę mógł być tu przez cały ten czas. Mógł schować się, w jakiś dziwny i niepojęty sposób zamaskować swój zapach i obserwować nas każdego dnia. Nie brzmi to dobrze. Rozłożyłem skrzydła, na co on odsłonił zęby. W końcu postanowił się zatrzymać i teraz staliśmy naprzeciw siebie. Zrobiłem krok w jego stronę, ale nie cofnął się, zamiast tego warcząc i trzepiąc nerwowo ogonem. Rozłożyłem skrzydła bardziej. Skrzydlaci już tak mają - pokazują, że są więksi i silniejsi. Ale na mojego przeciwnika to najwyraźniej nie działało.

- Nie wyczułeś, że ten teren już do kogoś należy? - zapytałem. Wilkołak warknął coś, czego nie mogłem zrozumieć i znów zaczął chodzić w tę i z powrotem. Nie chciał odejść i bardzo mi się to nie podobało. Już miałem robić kolejny krok w przód, znów próbując go jakoś przegonić (chciałem, by odszedł sam, nie chciałem niepotrzebnie walczyć), kiedy za moimi plecami rozległ się głos Lyiara.

- Iasc?

If I Stay With YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz